Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 listopada 2014 , Komentarze (6)

Jest dobrze. Co tam dobrze... jest pięknie. Dostałam skrzydeł, mam motywację, uśmiecham się mimo poniedziałku. No czemu? Bo Tomek przyjeżdża za tydzień na tydzień! tralalala! a nie widzieliśmy się bite 2 miesiące. Bilety zaklepane, przyjeżdża na pewno. Ależ dostałam energetycznego kopa, cisnęłam dziś na sprzętach solidnie jakieś 45 min a dawałabym dalej ale poczta dostarczyła paczkę z podręcznikami i słodyczami niestety, więc trzeba było się cieszyć. Dzieje się ze mną dobrze, bo nie zjadłam ani cukiereczka. A łasuch przecież jestem. Wcale nie pomyślałam, że muszę cośtam cośtam np. schudnąć kilogram w ciągu tygodnia bo Tomek. Nie. Bez myślenia dopadłam rowerek i bezplanowo mało dziś jadłam. Aż dwa razy poczułam solidne ssanie i dopiero wtedy zasiadłam do posiłku. Fakt, ze dość późno wieczorem zgłodniałam ale dzięki temu postanowiłam ze poprzestanę na samych warzywkach surowych i z sosem najlepszym, bo z gotowanego fenkuła  i oliwy. Uwielbiam! I normalnie pokochałam drobno starta marchewkę. Do szaleństwa. Teraz  nawet bym się na nię rzuciła normalnie. Bardziej nawet niż na czekoladowego cukierka. Cóż dziwaczeję jak na swoje standardy.

Energetyczne łubudu udzieliło się też mojej Soni. Wczoraj jak poszlam pod prysznic, zaczęła szorować mokrą szmatką meble w kuchni, w ramach niespodzianki dla mnie. Dziś obiecała jak jechałyśmy samochodem do przedszkola, że posprząta cały świat :) Chodziło jej chyba o ściany w kuchni, bo po powrocie zabrała się za ich czyszczenie... Po czym padła przy oglądaniu bajki w tv. Słodko.

1 listopada 2014 , Komentarze (2)

Malo się u nas dzeje... malusio. Tydzień temu miałyśmy tu 100% bal samic. Nowa polska kolezanka dołączyła do naszego pracowego grona i zorganizowałam wieczorek zapoznawczy. Raczyłyśmy się ciastem marchewkowym, jaglanym brownie, czerwonym winem.  Były tez czipsy a jakze!  Kolezanka, Agnieszka, szybciutko się zintegrowała. Dziewczyny już coś bączą o następnym wieczorku, tym razem połączonym z wyjściem w miasto... taaa... Musiałabym chyba zabrać moje 2 księżniczki ze sobą. Teoretycznie mam tu szwagra, który razem ze swoją kobietą zawsze się sprawdzali w roli baby-sitters. W praktyce wygląda to tak ze szwagier jest osobą która zawsze popada w jakieś tarapaty, w tym konflikty z prawem, ciągną się za nim długi itd. itp.Jego dziewczyna jest w zaawansowanej ciąży, do tego bliźniaczej. Dlatego bardzo rzadko podrzucamy im nasze dziewczyny, najczęściej z okazji imprez służbowych. Oj marzy się tu instytucja babci z dziadkiem oj tak! Ale ja tez nie taka imprezowa jak kiedyś. Ciepełko domowe dobrze mi służy.

Odchudzanie. Bywa, ze o nim pomyślę. Pora roku sprzyja raczej postanowieniom o utrzymaniu stabilnej wagi. Co wtedy z moim wyzwaniem, ze do Dk przeprowadzam się wyłącznie po osiągnięciu paskowego celu? Cóż... Dania nie zając.

Stoję więc 2 nogami na 70 kg. Służy mi lekka gimnastyka rozciągająca z rana, połączona z ćwiczeniami oddechowymi. Nabieram rozmachu do pracy. Ćwiczenia na domowych rowerkach: 2-4 razy w tygodniu po 30-40 minut. Kiepsko, wiem. Bywa ze i tydzień nie ćwiczę, potem zaczynam od relaksującego rowerka po to tylko by się rozruszać, poczuć podwyższone tętno, przepompować limfę. Bardzo spokojnie, niemal bezwysilkowo. Dla odchudzania to jest tyle co nico ale ja odfajkowuję zaliczony wf. Bywa, że wyciągam księżniczki na spacery przy ładnej pogodzie. W zeszłą niedzielę chyba przegięłam z kilometrażem bo Sonia wymiękała i musiałam ją taszczyć w pozycji "na barana". Dziś też zaliczyłyśmy półgodzinny wieczorny spacer.

Sprawa duńska. Powoli horyzonty się poszerzają, sprawy nabierają klarownego wymiaru. Tomek pozałatwiał szereg formalności, zapłacił za roczny meldunek u kogoś, gdzie wcale nie mieszka ale potrzebny jest przecież tylko papier, założył konto w banku! jupiii! wpłynęła wreszcie prawie 2 miesięczna zaległa pensja. Dobrze, bo ma już 2 opcje do pracy w wykończeniówce i rozważa która wybrać. Ostatnimi czasy co telefon od niego, to jakieś niepokojące wieści, że wszystko idzie pod górkę, kaski brakuje, zapożyczony po brodę...Nawet zastanawiałam się czy ta Dania to dla nas w ogóle dobra opcja... Rozmawialiśmy wtedy na skypie i Tomek powiedział, ze połączymy się za chwile bo on idzie przyszykować swój rosół, czyli gotowany makaron z kostką rosołową albo lepiej: makaron + vegeta, bo następnego dnia nawet kostki się skończyły. Powiedział, że dopiero teraz rozumie co znaczy zaciskać pasa. Czasami się zastanawiam, czy ten mój facet taki rozrzutny, czy jego nałóg(palenie) i jego przyjemności (piwkowanie) tyle kosztuje czy o co tu chodzi. Z dwóch pensji nie udawało nam się nic odłożyć, bo kredytówka wiecznie czymś obciążona. A teraz jak tu dzielę i rządzę zupełnie sama to po opłaceniu mieszkania i wszystkich rachunków zostaje mi jeszcze ładna sumka, z której utrzymuję dzieci, siebie i samochód a do tego spłacam kredyt za wakacje i jeszcze popłaciłam zaległe rachunki z konta Tomasza. Nosz k... da się? da! Fakt ze bardzo mi tu pomaga zasiłek jaki dostaję co 3 miesiące na dzieci. Bez niego byłoby wesoło ale trochę mniej.

Cóż... miły sobotni wieczorek w toku. Moje dwie pyskate wreszcie w łóżkach. Miło, cisza, może lampka czerwonego na dobre trawienie i kolorowy sen... Kurcze, nie wiem co z tym odchudzaniem. Zima nadchodzi, jeść się chce, święta za rogiem.

Spis tego co dziś weszło:

2 szkl wody z cytryną zamiast sniadania, bo chciałam poczuć się po prostu głodna. Wstałam o 9.30 a dopiero o 13 mnie zassało. Hmmm dziwne bo miałam przekonanie, ze głód odczuwam i to dziki zaraz po przebudzeniu się

2 kromki chlebka jaglano-ryżowego z zółtym serem

ryż biały, leczo z paprykowo-cebulowo-kalafiorowe, smażone tofu

kawa z mlekiem i jaglane brownie i kleinur (gruby tłusty faworek). Mi wystarczyłoby brownie ale Sonia mnie poczęstowała swoim kleinurem z taką słodką minką, że miałabym wyrzuty gdybym odmówiła :)

sporo winogron

na kolację 1 piwo z garścią mniejszą niestety znowu czipsów tych niezdrowych i drugą garścią większą "czipsów" z ciecierzycy, powiedzmy ze dietetycznych

teraz klepię i zastanawiam się nad kieliszkiem wina eee... w końcu sobota! Na zdrowie!

18 października 2014 , Komentarze (7)

i to jest, uważam, całkiem dobrą opcją, bo mogę też wazyć mniej, jeśli zechcę albo więcej, jeśli nie zechcę. Rozumiecie?  Ale ustabilizowane 70 kg cieszy. Udało mi się przekonać siebie/moje ciało, ze waga 72 to nie jest wcale idealna i wymarzona waga dla mnie. Przez ostatnie miesiące czy nawet lata moja masa uparcie oscylowała przy tej 72 jak oślica jakaś. Aż została spacyfikowana i już mi nie podskoczy. Trzymam swoją dietę (rano owsianka, potem placki ryzowo-jęczmnienno-jaglane (zastępujące mi pieczywo)z obłożeniem, 1 jabłko lub inny banan dziennie, naturalny jogurt z domową granolą prawie każdego dnia, kawa + bezcukrowy i bezmączny słodycz obowiazkowo i jakiś ciepły bogatowarzywny posiłek na koniec), aktywność na sprzętach domowych dość umiarkowana i zależy od tego jak bardzo umeczę się w pracy. W dni okołookresowe zwalniam się zupełnie z wysiłku fizycznego, w końcu jakies zasady muszą być. A! i w piątki obwiązkowo odpuszczam wszelkie zapedy dietetyczne. Piatki ustawowo sa tłuste.

Mimo to moja 70 kg sylwetka ciągle jakoś mi nie pasuje. Niby lepiej ale jeszcze nie do końca. I fajnie, bo motywująco było zobaczyć migająca już parokrotnie 6 jako przdującą cyferkę. Polubiłam i chcę.

Kolejne dobro jest takie, że wreszcie mam normalny komputer, na którym po zwyczajnemu i szybko można pisać, czytać i inne czynności. Tablet też fajny ale mały i do oglądania bajek na YouTube się nadaje a do wpisów na vitalii już nie. Zapisałam moją Majkę do internetowej polskiej szkoły w takim tylko uzupełniającym trybie, żeby bardziej ogarnęła jezyk polski i wiedzę o Pl. Dlatego mocno już napierałyśmy na Tomka o kupno nowego sprzętu. W końcu to niezbędna pomoc dydaktyczna.

Czy ja mam jakieś plany na weekend? Miałabym, gdyby Tomek opłacił swoją kredytówkę... z której teraz ja korzystam a w sumie to nie korzystam. Wtedy pojechałybyśmy z dziewczynami do kina. Obiecałam to Majce, bo bardzo ją wychowawczyni chwaliła na wywiadówce za naukę i zachowanie, same perełki jej upinała. Tak czy siak pojedziemy w przyszłym tygodniu. Mamy wiec weekend w zaciszu domowym. Muszę Mai pozamawiać w Polsce jakieś podręczniki do 4 klasy, żeby mogła na czas oddać prace kontrolne. Ponadto moje ulubione zajęcie czyli wyprasowanie fury ubrań, która to fura jest wieczna co akurat mi nie przeszkadza w zyciu bo prasowanie uważam za czynność relaksującą.

Tęsknota za Tomkem wzmożona. Ponoć ma przylecieć jak tylko opłaci karte kredytową hmmmm... Czy on mi czegoś nie mówi? Wiem na pewno, że jego szefo-kolega bierze właśnie ostatnie zlecenie, po którym zabiera się na stałe do Polski. Tomek jest mocno zdeterminowany, żeby zostać w Danii i mniej więcej do grudnia musi sobie ogarnąć jakąś pracę. 

Tyle. Myślę, że z pomocą nowego kompka będę na bieżąco w vitaljowych sprawach.

Sobotę uważam za dość kłopotliwą w kwestii odchudzania bo po tłustym piątku jestem wybita z rytmu. Rano poprzestawiam sobie kilogramy na pasku, pomieszam w garach, później odpalę piekarnik, zagonie dzieci do porządków. To jutro. Teraz idę śnić. To zamiast kina. Dobranoc mówimy razem

25 września 2014 , Komentarze (4)

Dziś inaczej. Sama w domu bo lekko chorowita jestem, co mi się rzadko zdarza. Potrzebuję chwili ciszy a ze pobolewa to i owo, funduję sobie długi weekend. Tomek w Polsce , niesamowite bo odkąd mieszka w Denmarku to już druga jego wizyta w Polsce w ciągu trzech miesięcy. Doliczajac jedną podróż do Islandii, praktycznie co miesiąc wyjeżdża, ponosi koszty a my tu, 3 królewny, czekamy żeby nas z krainy lodu pogonił. W Islandii dziś piękna jesień z opadami. U mnie błogo i przytulnie. Ćwiczenia zarzucone z powodu bólu głowy. Dietetycznie sobie radzę. Waga w miejscu, co jest zadowalające dla mnie. Obawiam się troszkę swoich apetytów, na szczęście oswojonych, bo nie trzymam w domu zgubnych lub niezdrowych smaków. Właśnie zapiekam brokuła w takiej jakiej jajeczno-śmietanowej mazi. Pachnie całkiem apetycznie więc będę się raczyć. Słuchajcie. Jak czytam wasze pamiętniki to wcale tam nie wieje nudą, jak u mnie... Cóż. Ciągle jestem na etapie czekania a to niezbyt emocjonujące zajęcie. Nowy etap już mnie zwłaszczył na dobre, głowę mam już całkiem w duńskich powiewach jesiennej bryzy. A tymczasem islandzka jesień dookoła. Dzieci zajmują się swoimi dziewczynskimi sprawami: Majka pochłonięta nową pasją-uczy się gry na gitarze a Sonia pokochała swoje niedawne urodziny i cieszy się z prezentów. A ja jak ten glupek czekam...No nie tylko. Również się odchudzam. W następnym tygodniu szykuję się do zajścia poniżej przynudnej 70-tki.I oświadczam ze nie wyjadę stąd cięższa niż 66 kg.To do roboty

13 września 2014 , Komentarze (2)

Witam nadal bezkomputerowo ale już z dziećmi moimi doklejonymi przy boku. Właściwie już zapomnialam ze miałam tu 5 bezdzietnych tygodni. Dobra wiadomość jest ta, ze nawet ze sprawnym samochodem schudniety kształt zachowałam. Rower już w piwnicy stoi do wiosny. Minimum 3 razy w tygodniu wypacam swoje stresy na orbitku, steperze i rowerku w sumie 40-50 minut i to wystarcza żeby waga się porusz delikatnie w dół. Zmodyfikowana troszkę swoje menu tzn ciągnie mnie w stronę wegetarianizmu. Praktycznie pozostaje jeden raz w tygodniu kiedy jadam mięso lub rybę. W piątki mamy w pracy tzw fat fridays i mój szef szykuje totalną wyzerke, czyli pizza albo kurczak piri piri albo zupa rybna itp. A na deser lody z sosami i owocami. I wszystko to w.piątki ładuję do środka bez wyrzutów . W pozostałe dni tygodnia serwuję sobie sporo potraw warzywnych i to mi bardzo smakowo odpowiada. Tyle w skrócie . Temat Danii ciągle aktualny choć do przeprowadzki jeszcze hoho. Tomek ogarnia różne układy, ukladziki, musi się odnaleźć w nowym miejscu, poznać inwestorów, wynegocjować lepszy kontrakt, ogólnie sprawy formalne i mniej. Póki co musi wreszcie zdobyć jakiś meldunek bo pomieszkuje kątem z innymi pracownikami a dopóki nie ma meldunku nie założy konta w banku. Słowem sprawy się tłumaczą ale do przodu. Czuję się już troszkę osamotniona bez mojego połówka... W tygodniu rytm pracy i domu jakoś nie doskwiera ale weekendy są dziwne, pusto bez chłopa. Nic. Patrzę do przodu bo to okres przejściowy i jako taki powinien być wykorzystany na maksa. Przynajmiej dużo czasu spędzam z dziećmi :) Pozdrawiam chudnąc zdrowo czego i Wam życzę.

29 lipca 2014 , Komentarze (6)

Przepraszam za ten glupawy wpis wczoraj - dowod na to ze mnie urzadzenia przestaly lubic. Pierwszy obrazil sie na mnie samochod, nastepnie tablet a telefon robi sobie ze mnie jaja. Wszystko wiec idzie zgodnie z planem sprzyjajac mi w zrzuceniu wagi i intensywnym odpoczynku od rodziny. Pedaluje codziennie poltorej godziny w drodze do i z pracy. Lekko nie jest bo gorki mam spore a i nieraz pod wiatr i w strugach nie letniego deszczu. Ale nie ma opcji, dojechac musze. Gdybym sie ogladala na pogode, rowerem do pracy zajechalabym moze z 5 razy. Niestety tego islandzkiego lata nie liczymy juz na paluszkach slonecznych dni a... godziny. Akcja ''rowerem do pracy'' wplynela wiec pozytywnie:

a- na moja kondycje

b- na moja figure

c- na moja wage troszke, jakies 1,5 do 2 kg choc spodziewalam sie wiecej

Tablet przestal dzialac, zostalam wiec odlaczona od zrodla internetu w postaci wykupionej karty znajdujacej sie w srodku a niepasujacej do niczego innego w moim domu. Pozostal wiec internet w telefonie, ktory prawdopodobnie ledwo zipie albo mnie nie lubi. Temu sie tu teraz nie wpisuje ani nie udzielam u was :( 

Tomek sobie swietnie radzi w Danii a juz w ten piatek przywozi moje ukochane dziewczatka i zostanie z nami pare dni a potem znowu fruuu zarabiac kasiore. Plan powoli sie ziszcza  i nasza wyprowadzka z Islandii coraz realniejsza. Coz... chyba juz nie moge sie doczekac nowego etapu... Bless bless Iceland, bez zalu jakos hmmm. Czas na tesknienie pewnie jeszcze znajde ale na razie chce juz zjezdzac. 

Poki co wylizuje chate do czysta zeby na troche starczylo... Wypatruje juz piatku, piateczku, piatunia! Tymczasem dziewczeta! Pozdrawiam i dalej chudne, czego i Wam zycze!!!

25 czerwca 2014 , Komentarze (5)

Witam koleżanki. 

Chcę wam uświadomić na dobranoc, ze przyslowie "pańskie oko konia tuczy" odnosi sie również do samochodów. Nie wiedzialyscie? Ja równiez nie. Tomek wyjechał w niedzielę a już dzisiaj, w środę, auto mi się rozkraczyło:-(   Co prawda w pobliżu domu ale tak niefartownie, ze ledwo wjechałam w pierwszą lepsza uliczke ale juz nie mogłam wymanewrowac na pobliski parking, bo coś zaczęlo piszczeć i kierownica niemal unieruchomiona. W tym czasie ani mój rodzinny mechanik ani ten zastępczy nie odbierali telefonów. Zostawilam samochod w dość głupim miejscu ale przy malej osiedlowej uliczce i nie tamując przy tym ruchu inych pojazdów. Wróciłam sobie po rower i tym sposobem dojechałam spóźniona do pracy.Miałam wkurwa ale takiego znośnego, bo podczas pedałowania praktycznie się rozpłynął. Prawdziwy dopiero zaczął sie po pracy, kiedy ze znajomym fachowcem ( Irek, tu mrugam do Agnieszki:-) podjechaliśmy przebadać autko, ktorego to autka juz na miejscu nie zastaliśmy, bo kompetentna firma usłużnie odholowała fuck fuck fuck tam, skąd teraz muszę go wykupić za pieniądze, co ich nie mam!!! Nie lubię!

W tym miejscu nadmienię, ze przy tej nieszczęsnej okazji utwierdziłam się w obserwacji, ze ostatnio niezwykle uaktywnila mi się intuicja. Bosz ja o tym, gdzie teraz jest samochód doskonale wiedziałam pedałując z pracy do domu. Non stop mi w głowie stało "Vaka" ( a to własnie nazwa firmy co zarabia na holowaniu). 

Ja to wydarzenie, śmiejąc się juz z niego, odczytuję tak: wszystko się sprzysięgło, żebym wreszcie naprawdę schudła. Bo nie mając samochodu dzień w dzien prawie 1,5 godziny wysiłkuję się znacząco na rowerze. Wszystko, oprócz mojego roweru, który ostatnio nie chciał współpracować i np. W zeszłym tygodniu zgubil śrubkę od pedału w polowie drogi do pracy i nie wiem sama jak ale na pewno dziwnie :-\  dojechałam na miejsce co dwa obroty stukając butem w odlatujący pedał, z czego 2 razy musiałam po niego wrócić. Po pedała, nie po buta. W tym tygodniu jedynie spada mi łańcuch. Pikuś. A rower zacząl szwankować odkąd postanowiłam ze nie będę go brała do Polski/Danii i zostanie na zawsze na Islandii, bo ma już 23 lata i pora zainwestowac w jakiś młodszy. Teraz on mnie nie lubi:-) 

22 czerwca 2014 , Komentarze (6)

Uwielbiam ten stan. Czas się ewidentnie wydluża, ciągnie miłosiernie. Cudnie. Czekałam na ten moment jakieś 7 lat, kiedy to Tomek wyjechał na Islandię szykować grunt pod przeprowadzkę. Zostalam wtedy na pół roku sama z małą 2-letnią Mają i zawiozłam ją na tydzień do babci do Słupska. Powiem nieskromnie, ze zawsze lubiłam swoje towarzystwo:-) A odkąd mam rodzinę mało, stanowczo za mało czasu spędzam sama ze sobą. Teraz widzę, ile tak naprawdę czasu poświecam innym. Niby nic, coś ogarne, wstawie pranie, sklecę posilek ale to wszystko zabiera czas. Nawet bedac na wakacjach w Pl zastanawialismy sie z Tomkiem, porownywaliśmy nasz tryb życia tu w Islandii i mojej rodziny w Polsce. Niby tu nie ma ciśnienia, życie płynie wolnym torem ale pracując na pelne etaty tak naprawde mało czasu spędzamy ze sobą i razem z dziecmi. To postanowiliśmy zmienić w przyszlosci, wychodzić gdzieś w weekendy, zapisac na jakies zajecia, mieć poczucie że cos się wydarza fajnego a nie tylko praca-dom-praca-dom. Okoliczności sprzyjają, bo dziewczyny są już na tyle duze, że moga same zostac w domu a my tymczasem np. spalamy brzuszki na silowni. Podoba mi sie taka perspektywa:-)  To sa takie przemyślenia po solidnej burzy mozgow i gradu emocji, jakie mialy miejsce na wakacjach. Poważnie myślalam nad tym czy nie powinnismy sie z Tomkiem rozstać. Mielismy parę nerwowych momentów, po których wyjechałam sama do siostry na dzialkę w Rozewiu. Cały dzień rozmyślałam, ważyłam, płakałam... Ale to był dla nas kryzys pozytywny, bo scalil moją rodzinkę i oboje zyskalismy nowy ogląd naszej rzeczywistości. Umocnilismy sie w przekonaniu, ze chcemy byś razem i poczulismy znowu ze sie kochamy. Tak. A tymczasem...

Tomek wlaśnie dziś wyjechał do Kopenhagi. Córki nadal w Polsce i dobrze sobie radzą. Tomek totalnie zakręcony czasowo, bo po raz drugi z rzędu chciał wyprzedzić czas. Tydzień temu, w niedzielę, wstaje okolo 1 po południu, patrzy poklejonymi od snu oczami na zegar, potem na mnie i znowu na zegar. Po czym zwraca się do mnie brzydkimi słowy, czy ja jestem normalna ( oryginalnie: popier...ona) i czemu nie poszłam do pracy? Odpowiadam zgodnie z prawdą, ze jest niedziela. A on się puka w czoło, ze cos mi sie pokręciło i jest poniedziałek. Nie. Jest niedziela. Chociaż leciuteńko się zaniepokoiłam, pomyślalam jednak, ze gdybym nie powiadomila w pracy o swojej nieobecności to ktos by do mnie zadzwinił. Więc na pewno jest niedziela. Mija tydzień, bardzo intensywnie pracowity dla Tomka. Wylot o 7 rano z Keflaviku. Ustalamy, ze pojedzie Flybusem z Reykjaviku a ja go tylko odwiozę na przystanek. O 3 nad ranem obudziłam sie na siku i widzę, ze narzeczony caly w proszku. Walizki na wpól spakowane a jeszcze kąpiel i ze 30 innych rzeczy. Pyta więc, czy nie dałabym rady go zawieśc na lotnisko. Oczywiście ze zawioze. Tak zrobiliśmy.  Dzwonie do Tomka po powrocie do domu, bo zobaczylam ze samolot opózniony ponad 2 godziny a on, ze włanie chcial mi o tym powiedzieć ale myślal ze poczeka az znajde sie w pracy, bo napewo sie spiesze. Jakiej pracy? Chlopie, jest niedziela! Druga, której nie zauwazyles.

A oprócz tego mam zasoby niespożytej energii oraz radosci, ktore zamiezam spozytkowac w celu schudniecia. Bateria pada i muszę konczyć . Jakos tablet z wtyczka wariuje podczas pisania.