Tydzień popłynął. Nic z krągłości nie ubyło, nic tez nie doszło, czyli bilans zerowy. Nie mam teraz głowy do odchudzania, przecież Tomek już na walizce siedzi, z biletem w ręku. Byle do wtorku
W poniedziałek mój szef pracowy miło się odwdzięczył za to że go poratowałam w kryzysowej sytuacji. Moja firma karmi dzieciaki w dwóch szkołach. Na obiad było spaghetti z sosem bolońskim, które pojechało w dwóch służbowych samochodach. Po czym nastąpiła mała katastrofa, bo kobitka odbierająca żarcie upuściła cały gastrobox na podłogę, pozbawiając uczniów posiłku. Na szczęście w firmie sporo obiadu jeszcze zostało i trzeba było działać szybko, bo przerwy w szkołach sa limitowane przecież. Mój wkład w ratowanie sytuacj był taki, że udostępniłam swój samochód do zawiezienia dzieciom reszty jedzenia. Tyle. Właściwie nic. Ale mój szef podziękował mi pięknie i pachnąco:
Teraz nie ma komu mnie masować ale od wtorku się przyda ;)
Reszta tygodnia miała charakter dość edukacyjny. Majka ma do oddania dwie prace kontrolne do końca listopada i trzeba przysiąść i jej pomóc. Dobrze że mamy podręczniki i internet, bo moja wiedza z zakresu szkoły podstawowej kompletnie wyciekła. A dziecko mam dociekliwe i nie wystarczy zaznaczyć w pracy właściwą odpowiedz, wszystko trzeba wytłumaczyć od podstaw.
Zresztą nie tylko dotyczy to jej testów. W trakcie naszej "szkoły" zadzwonił Tomek zdając relację ze swojej aktualnej duńskiej kondycji. Znalazł mianowicie nowego szefa, dla którego będzie pracować, zwanego swojsko Heńkiem, mimo że to Duńczyk z rodowodem. Henio więć zaproponował współpracę i dał do wyboru prace na czarno albo założenie własnej działalności. Tomek skorzystał z drugiej opcji i zajął się już załatwianiem formalności. Ciekawskiej dziewczynce mojej musiałam sytuację tatusia na bieżąco wyjaśnić. Wspomogłam się rysunkiem poglądowym stworzonym ad hoc:
U góry Henryk szef, od niego leci kaska do "T-project" a właściwie przelatuje przezeń bo pod spodem stoi naprawdę spora miska, do której "MY" z rączkami wyciągniętymi do góry tą kapuchę łapiemy.
Wszystko jasne i przejzyste, bo dziecko załapało.
Wieczorami padam a moja cierpliwość do dzieci wykazuje poziom ujemny. Dlatego po godzinie 9.30 ucinam wszelkie dyskusje, pytania a nawet ciągnące się w nieskończoność rytuały przedspaniowych buziaków i czułości. Nie czas to dla dzieci ale wreszcie dla mnie samej. A na poważne pytania odpowiadam wręcz nieprzepisowo, np.:
Maja: Mamoooo, a całowałaś się kiedyś z tatą?
Ja: Nie.
Maja: To jak nas zrobiliście?
Ja:Taką... maszynką! Dobranoc.
Nic. Ostatnie szlify w sprzątaniu chałupki, jutro upichcę jakieś zraziki dla Tomka i ciasto a potem już tylko wtorek się liczy. Po pracy odbieram naszego tatuśka i cieszymy się nim do kolejnego wtorku.
Pozdrawiam