Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 października 2015 , Komentarze (3)

 

Wczoraj wstając od vitaliowego wpisu sama siebie zwyczajnie znokautowałam! Zamiast zająć się rzeczywistym sprzątaniem szafek, jak miałam w planie, zaczęłam czyścić szafkę kuchenną pod kątem zawartości... Wyciągnęłam mleko w proszku, wióry kokosowe i inne śmieci i zaczęłam robić kulki! Czaicie?! Zrobiłam kulki! nawet się lekko zirytowałam przy okazji, bo zamiast lepkich okrągłych początkowo wyszła mi kruszonka. Więc całą swoja uwagę skierowałam na zwiększenie spoistości debilnych kulek... 

A potem trzeba mi było ruszać w miasto, załatwiać sprawy przedwyjazdowe. Tyle dobrego, że ostatecznie kupiłam bilety samolotowe dla Tomka i dla nas do wyfrunięcia z Islandii. Lecimy 30 października, nie do wiary,że to się naprawdę dzieje!!! 

Ze sprzątania wyszły więc grube nici. I, jak się można domyślać, z mojej rundki  5 kilometrowej również dupa. A nie! (smiech) Do maszerowania w deszczu jakoś potrafię się zmobilizować. To pewnie wyrzut sumienia, za te 5 pojedzonych kulek, obok których nie mogłam spokojnie przejść. Booooszszsz! nawet moje dziewczyny mniej zjadły... Jakby nie patrzeć najlepszą motywacją dla mnie do wyjścia (w deszczu! a co tam) jest powiedzenie sobie:

DOBRA, IDĘ! ALE DZIŚ NIE BIEGNĘ ANI KAWAŁECZKA!

To na mnie naprawdę działa. Bieganie jest mączące, to jednak pot i wysiłek. Maszerowanie to trochę lżejsza jakość, to bardziej spacer. Wyszłam koło 5 po południu, mżyło ale z przebitkami słońca, więc tęcza i cudne jesienne kolorybyły!  Warto, naprawdę! Szłam ja sobie w takim zestawie na brzydką islandzką pogodę: spodnie przeciwdeszczowe i stara kurtka, w której tu przyjechałam, kupiona przed wyjazdem z przeceny ,już wtedy lekko za duża. Do tego bez zimowej podpinki i ja z mniejszą o jakieś 8 kg wagą, więc ta kurtka na mnie dosłownie wisi. Idę sobie, ortaliony szeleszczą. Idę i czuję się jakbym była w namiocie podczas deszczu: ciepło, sucho, na zewnątrz pada a ty lezysz sobie, zerkasz przez "rozporek" od namiotu i rozmyślasz, jak fajnie. No, tak się wczoraj podczas mojego marszu poczułam, tyle że namiot taki bardziej przenośny i z leżeniem coś nie tego... To słonce i kolory mi tak miło porobiły w głowie. 

A nawet teraz, zasiadajac do komputera czułam jedynie ogromną apatię i chęć wrócenia do ciepłego łóżka. Popisawszy o spacerze, poczułam się znacznie lepiej. Wyobraźnia ma moc, koleżanki. 

Dziś w planach mam wyjście do kina z dziewczynami. Z coli na bank zrezygnuję, dla mnie to naprawdę syfiasta sprawa, nie cierpię tych bąbelków ani picia na słodko. Ale popcorn pewnie zaliczę, hmmmm. Chociaż kiedyś sprawdziły się w kinie wafelki ryżowe...  Mam też jęczmienne krakersy, które niedawno piekłam, bo przecież czyszczenie szafek... jasna sprawa... taaaaa

6 października 2015 , Komentarze (2)

Jest monotonnie ale akurat w tej chwili taki stan mi odpowiada. W domu zamiast harmonii wyłania się coraz większy chaos. Pod ścianami kartony do segregowania szpargałów, walizka, którą już przysposabiam do wyjazdu, płyty, ksiązki, dziecięce rysunki... Tonę! Przywlekam, dajmy na to szufladę, wysypuję jej zawartość na stół i nad kazdą popierdółką muszę przez sekundę do dwóch się zastanowić nim zapadnie decyzja, w którym koszu wyląduje: tym na śmieci czy tym do oddania a może w "szczęsliwym" kartonie, który przepłynie Atlantyk + Morze Północne. Najgorsze jest to, że nie tylko ja ma wrażenie, że większość rzeczy jeszcze się przyda. Moje dzieci tuptają dokładnie tą samą ścieżką i mając 2 kartony: duży na śmieci i o połowę mniejszy do zabrania oszczędzają miejsce w tym większym. Nie obejdzie sie bez selekcji wtórnej, widzę. 

Drugie miejsce w moim obecnym życiorysie zajmuje sprzątanie. I tu również nie dryfuję po powierzchni zgrabnym ślzgiem. Owszem, tu także tonę! Szafki kuchenne w połowie wyczyszczone i z zapasów i z brudów. Druga połowa to plan na dzisiaj. Do tego muszę szorować ściany, bo nie ma czasu ani finansów na odmalowanie mieszkania. Tańsza wersja obejmuje gąbkę z wodą oraz płynem a także osobę operującą, czyli, że ja. Pokój dzieci będzie tu wyzwaniem. Trzeba będzie użyć zmasowanej siły. Co gorsza, dziś ma nadejść dofinansowanie od Tomka z Danii i ja z kasiorą idę kupić bilet dla niego na samolot i już mnie to ekscytuje ale z drugiej strony czasu tak mało, że jak ja się wyrobię! Przylot za dwa tygodnie! a ja k... na vitalii!

Dobra. To po trzecie: odchudzanie. W ogóle o tym ie myślę. Od biegania pobolewaja mnie kolana, może zbyt dosadnie powiedziane, bo na razie je po prostu odczuwam. Dlatego w  tej chwili marszobieg z naciskiem na marsz ma większą rację bytu. Ok 5 razy w tygodniu startuję. Wczoraj nie maszerowalam, więc dziś idę koniecznie. Waga w okolicy 70. Na pasku może zbyt optymistycznie. Ale wazne że dobrze się czuję, nie grubaśnie i nie szczupło - w normie. Jedzenie kontroluję, szejki zielone lekko mnie już mierzą choć jeszcze przełykam na spokojnie. 

I po czwarte, na koniec: bezrobocie. Lubię! To jak wczasy! Nigdy tego wcześniej nie praktykowałam. Juz nawet zainkasowałam pierwszą kuroniówkę. Szybko, bo aplikowałam 22 09 a wczoraj juz pierwsza kaska pojawiła się na koncie. Fajnie, choć wiem, że tylko chwilowo. 

Pozdrawiam w drodze powrotnej do moich pilnych porannych zajęć!

2 października 2015 , Komentarze (3)

Oprócz tego, ze walę wpis na vitalię (netypowe) to przebywam w łózku, popijam ziołową herbatkę ( mieszanka zalecona dla Soni na jej problemy z egzemą, do tego ususzone wlasnoręcznie( what???!!!!) liście z krzaka malin, co rosł, gdy ja biegłam) i takto...

Dziś pozytywnie: dostałam wypłatę, więc wykupilam zabukowany bilet na prom, odebrałam nową kartę z banku i tu typowo po islandzku: ide do banku, zgłaszam problem zagubionej karty, nie chce mi się jechać do "macierzystego" oddziału, więc proszę o przytaszczenie karty do banku, w ktorym właśnie jestem, pytam ile proces potrwa, pada odpowiedz, że 2-3 dni, odpowiadam, że super i prosze w takim razie o powiadomienie sms-em, gdy karta dojedzie i dupa... mija tydzień jak nie półtora a sms-ka nie ma. Ja wiem, że karta juz czeka, tyle ze jej nie potrzebuję pilnie, bo mam przeciez gotówkę ale sms-ka pani wysłac nie było po drodze. I ja to postrzegam jako typowo islandzkie olewanie klienta.Zwróciłam grzecznie uwagę a pani równie grzecznie przeprosiła. Ja się z tego powodu nie unoszę ale sobie odnotowałam heheh...

Skoro ruszyłam dziś z domu, nakupowałam szkieł kontaktowych całe opakowanie. Kupuję jednodniówki, które noszę przez tydzień, przechowuję w normalnym płynie  i nic negatywnego sie nie wydarza. Mozna spokojne zignorować zalecenia producenta, ze jednodniówki służą do zakładania na oczy, noszenia 1 dzień  i wyrzucania po zuzyciu. Polecam, bo proces stosuję od kilku lat i finansowo sporo zaoszczędzam ;) 

Dietetyczne:

chyba moja fala odpłynęła beze mnie :( 

Przez ostatnie 2-3 dni popłynęłam niczym śnięta ryba razem z prądem... na słodko-chlebowo

Ale jest swiatełko, bo dziś kupiłam zielenię na poranne koktajle i jutro chocby nie wiem co wyhaczę godzinną przerwę w opadach atmosferycznych z nieba i idę, obojetnie, maszerując czy biegnąc, idę się SPOCIĆ! 

a na wieczór kupię sobie piwko, bo chipsy już mam :( ale tylko jedno! albo 2 bo moze w sobotę też pierdykę. Tak się jakoś przyzwyczaiłam... lubię... temu nie chudnę

I tak w kółko: chipsy+piwko, kawa + ciastko a dla równowagi 5 km marszobiegu . Tym sposobem LATAMI ważę 70-72 kg. Nie narzekam, w moim życiu czekolada jest niezbędna a bycie chudą nie jest moim marzeniem. Nie lubię nadwagi, to fakt i zbyt duzego obwodu bioder oraz brzucha. Jeszcze kilku rzeczy nie lubię, np niewysypiać się.

30 września 2015 , Komentarze (4)

Ponad tydzień bezrobocia za mną. Nie nudzę się ani chwili, pół dnia ogarniam, segreguję, sprzątam. No dobra, ćwierć dnia ;) Prawie codziennie robię swoją niemal 5 km przebieżkę, choć bywa, że zamiast biegać maszeruję. Raz, że podczas okresu nie będę sil nadwyręzac, dwa, że pogoda marna. Kupiłam sobie w Danii na wyprzedaży kurteczkę do biegania, ale ona jest bardziej przeciwwiatrowa niż wodoodporna. 

Pokażę kurtkę, siebie i kawałek nowego mieszkania. Zdjęcie zrobione przez Sońkę z powodu braku lustra (spodnie-miarki, w które ledwo wchodzę aczkolwiek jeszcze/już wchodzę:)

Warunki polowe, zresztą po łózku widać, że polowe, bałam się spać na nim razem z Tomkiem, więc zdjęlismy materac i spaliśmy na podłodze bez obawy o uraz z powodu upadku. I tak na pierwszym planie mamy bajzel, na kolejnym ja, ciągle krągła w biodrach a w oddali nowa kuchnia, w której juz mi sie chce gotować. Póki co gotuję barszcz wigilijny na jedynym sprawnie działajacym palnikuw mojej starej islandzkiej kuchni. Barszcz bardzo lubimy, dlatego jadamy go częsciej niż raz w roku.

Wczoraj szczęsliweie sprzedałam segment z Ikei. Kolejna rzecz spienięzona! Zostało jeszcze łóżko piętrowe dziewczyn, za które oferują mi połowę ceny, na którą je wyceniłam. Poczekam jeszcze ze dwa tygodnie a potem... zobaczę. Nie chcę oddawać go za bezcen. Moja kolezanka stara się o wynajem naszego mieszkania, myślę ze umówię sie z nią w sprawie sprzedazy. Złozymy je w korytarzu i niech czeka w częsciach na dobra ofertę. Kolezanka ma wobec mnie dług wdzieczności bo ją rekomendowałam włascicielowi mieszkania. W piatek ma przyjść do mnie na piwko i pogadać o zdaniu i mieszkania. Dla mnie tez na rękę, bo moge sporo rzeczy jej zostawic, jakieś naczynia i inne pierdoły, których nie bede musiała wywozic na smietnik.

Dieta - średnio. Wyjadamy z lodówki i zamrażarki wszystkie zapasy. Ale mało mam świezych warzyw i owoców, dlatego nie czuję, żebym się zdrowo odżywiala. W szafce znalazlam mąkę graham przeterminowaną i upiekłam z niej chleb. Teraz jem więc chleb, którego normalnie nie spożywam prawie wcale. 

Pozdrawiam znowu!

25 września 2015 , Komentarze (3)

Status bezrobotnej w tym tygodniu bardzo mi sie podobał. Fakt, tydzień zleciał migiem i nie odczuwam nawet, że dziś piątek, piątunio. Czy poniedziałek czy piątek i tak siedzę w domu. Codziennie miałam coś do pozałatwiania ze spraw papierkowych. Byłoby tego mniej, gdyby nie moja gapowatość jakieś 3 tygodnie temu w sklepie, gdzie najprawdopodobniej zostawiłam swój portfel. Musiałam więc wyrobić nowe prawo jazdy i kartę debetową. Na szczęście na Islandii niemal nie używa się gotówki, toteż strata portfela nie jest równoważna z utratą gotówki, miałam jakieś klepaki  i jedynie 50 koron duńskich (mam nadzieję ze przynajmniej ktoś sie za nie dobrze zabawil, na zdrowie!)

Wczorajsz bibka urodzinowa udana. Dzieciaki wyszalały sie na placu zabaw z dmuchanymi zjeżdzalniami i innymi hopkami, najadły sie pizza, zapiły pepsi/wodą i na deser dostały po muffince. Ciastka były moja inicjatywą, bo pozostałe 3 mamusie sa chyba niepieczące. Ja, korzystając z nadmiaru czasu, z chęcią podjęłam się upieczenia, udekorowania i opakowania w celofan z kokardką. Cóz pomysł i wykonanie, nieskromnie powiem, zacne, bo dzieciaki rzuciły sie na te slodkości, co mnie cieszy baaardzo :)

Mogę dać po fotce:

Modelka nr 1. Przed wyjsciem maznęła sobie oko moją starą mascarą, którą przechowuje w swoim kuferku i używa na specjalne okazję. Od skakania i spocenia oko sie rozmazało..

 Zjezdzalnia nr 1, najpopularniejsza :)

Modelka nr 2, ta bardziej naturalna, bez korekty makijażu

Ommmniommmioooom (pizza)


Wczoraj z tej pizzy zjadłam jednego trójąata, którego nastepnie spaliłam w bieganiu. Na muffinkę sie nie załapałam, ale też nie polowałam specjalnie. Zostały cztery ponadprogramowe, bo upieklam z nakładem ale przeciez jestem na diece. Została mi jeszcze cała szpryca kremu, więc dziś upiekę muffinki w zdrowszej wersji, z mąki gryczanej i marchewki. Dopiero co znalazlam przepis w necie to wypróbuję :) 

Dziewczyny tego lata spędzały wakacje w wiekszości same, bo wydelegowaliśmy je do polskich babć a ja przyjechałam tylko na 3 tygodnie. Urzedując sama w domu wprowadziłam do diety nowy zwyczaj, do którego długo podchodzilam z nieufnością. Cóż stary pryk ze mnie sie robi, kiedyś bardziej entuzjastycznie podchodziłam do nowości. Mam na myśli zielone koktajle złozone z mieszanki owoców i zielonych liści. Teraz to moje pierwsze ulubione sniadanie i od kilku miesięcy je wypijam ze smakiem. Dodaję do koktajlu łyżeczkę nie czubatą spiruliny zamiennie z chlorellą. Nie pamiętam, czy o tym pisałam ale od połowy maja przeszlam na wegetarianizm. Dlatego postanowiłam wspomagać sie suplementami, zebym potem nie narzekała na niedobory witaminowo-mineralne. Koktajle łatwo wchodzą, wypijam pol litra dziennie a dostarczam sobie spora dawkę owoców i warzyw w postaci surowej. Spore udogodnienie, uwazam. Udało mi się namówić dzieci i tez moja mamę do takich koktajli. Piją bez oporów a to dla mnie jest sukces :) 

Tymczasem wracam do swoich prac domowych.

Pozdrawiam :)))

24 września 2015 , Komentarze (1)

Witam i pozdrawiam. Jeszcze sie tak zupełnie z Vitalii nie wypisałam, zaglądam w co niektóre pamiętniki, śledząc wasze poczynania wagowo-życiowe. A Wy moich nie, więc mogę teraz naświetlić sytuację ogólną.

Cały ostatni rok, tak od czerwca, kręcił się wokół naszego przemieszczenia się w kierunku duńskim. Optymistycznie rzecz ujmując meliśmy się przeprowadzać w styczniu, bardziej realistyczny plan zakładał lipiec a aktualny i ostateczny termin przeprowadzki to końcówka października. Wczoraj zaukowałam bilet na prom dla Tomka, samochodu i naszych gratów na 28.10.2015 Ja z dziewczynami wylecimy stąd samolotem mniej więcej w zblizonym czasie.

Latem wizytowałam nowe mieszkanie, które zostało przez Tomka i współlokatorów odpicowane na cacy. Wszystko pachnie nowizną i tej kuchni ze zdjęcia z poprzedniego postu byście nie poznały. Wszystko nowe od szafek, przez podlogę po sprzęt AGD. Ania zadowolona (smiech) Byłyśmy z dziewczynami w Kopenhadze przez ponad tydzień. Tomek w tym czasie normalnie pracowal a my zwiedzałyśmy okolicę. Ciepły środek lata, więc wygrzałam zziębnięte na Islandii kości oraz pośladki i inne, w tym twarz. Zwiedzałyśmy okolicę i sklepy a ja z radością wydawałam uciułane na ten cel duńskie korony. No, urlop bardzo miły i spokojny. Przy okazji wam opowiem, jakie niektóre ludzie ślepe. Otóż dziewczyny w dalszym ciągu są i były na etapie miłości do zwierząt a zwłaszcza psów. Kontynuowały ochoczo zwyczaj wychodzenia na poranne a także inne spacery. Bardzo się w ten zwyczaj niekiedy angażowały, np kiedy Sonia obraziła się na siostrę, tupiąc wręcz noga i grożąc że ona wraca d domu, bo Maja nie chciała jej dać smyczy (wirtualnej!!! nie miały nawet głupiego sznurka wtedy ze sobą!) albo kiedy brały ze sobą na spacer sporej wielkości pluszaka tym razem już uwiązanego rzeczywiście na smyczy. Ale do rzeczy. Po naszym wyjeździe do Tomka zagadnął jeden sąsiad. który ogólnie sprawuje pieczę nad całym blokiem i pyta go jak tam rodzina, czy już przyjechałyśmy na stałe, jak nasze wrażenia? i  gadka w ten deseń a na sam koniec facet do Tomka mówi, że jak dziewczynki wychodzą z psem na spacer to, zeby brały ze sobą woreczki na psie kupy! :? Panie! coś pan! Przecież one z zabawką wychodziły! ale kto by się tam przyglądał... spacery były regularne to i pies na pewno walił po trawnikach prawdziwe miny. Hehe. Taka historia.( A propos... Majka zdała egzaminy na 5! bo właśnie z historii, geografii i polskiego zdawała.)

Zaraz muszę kończyć, bo dziś Sonia razem z 3 innymi dziewczynkami  świętuja swoje urodziny i szykuje się gruba impreza a ja jeszcze muszę wyszykować sukienki i opakować ładnie muffinki, które wczoraj upiekłyśmy. 

Co do wagi: dziś 69.5 z rana i idzie ku dobremu. Mam ogromna motywację, bo Tomek wreszcie naprawdę rzucił palenie! Poczym przytył pare kilo, szczególnie w obwodzie brzucha, poczym  przejrzal na oczy i razem z kolegami chodzi teraz na boks. Do tego sie pozakładali kto będzie miał mniej zapowietrzony kaloryfer na brzuchu. I taka moja motywacja, ze mu kiedyś naobiecywałam, ze jak rzuci to palenie to ja porządnie schudnę i teraz mam. Ale uwaga! nastepiła poważna aktualizacja w moich procesach myślowych bleble i zaczęłam biegać!!! A to jest wielkie przełamanie bo dla mnie bieganie było czymś nie do pomyślenia, naprawdę! A teraz zaiwaniam na nogach, przemiennie z maszerowaniem ale oceniam ze truchtu juz coraz więcej. Zaczęłam jakoś w lipcu, wcześniej było rowerowanie do pracy i tak jakoś ze 2-3 kloski mi zeszły. Dlatego też muszę kończyć bo jeszcze przebiezka. 

A! i jestem tymczasowo bezrobotna! Od początku tego tygodna już nie pracuję! Juhuuu! Wszystko zgodnie z planem! I do Danii przeniosę sobie 3-miesięczny zasiłek, trochę odpocznę przynajmniej a i bedę miała czas na naukę języka. 

Pozdrawiam!

1 maja 2015 , Komentarze (18)

Przydaje się taki 1 maja w piatek, co? Uwielbiam!(impreza)

Szybciutko piszę, żeby Was nie zaniedbywać tak zupełnie. Z wiosną na Islandii idzie dość opornie, co zniechęca do życia ale nie załamujemy się. Jakieś tam objawy wiosny są np. duuuużo dłuższe dni oraz troszkę więcej słońca, natomiast temperatury te odczuwalne chwilami zbliżone są do zimowych, np. 4 stopnie na termometrze a odczuwalna grubo na minusie, przez ten cholerny wiatr z północy :((( Ale idzie ku dobremu, jest coraz cieplej! 

Moje dzieci mają hopla na punkcie psa. Już się wstepnie zgodziliśmy z Tomkiem ale są warunki. I one te warunki od jakiegoś czasu trenują. W tej chwili wyszły na dwór ze swoimi pluszowymi psami, na spacer. Tak się psom chciało sikać, że moje dzieci nie zdązyły nawet zjeść śniadania i wybiegły z pajdą chleba w ręku. Jak za naszych dobrych dziecięcych czasów! Gorzej, że od poniedziałku będą z nimi również wychodziły obudzone przynajmniej 15-20 minut wczesniej. Ale twierdzą, że spoko. 

Najważniejsza sprawa to jednak sprawa duńska. Otóż Tomek jest juz od dłuższego czasu "na fali" i płynie na niej stabilnie, z wiatrem i w słuszną stronę. W zeszłym tygodniu wynajął mieszkanie!!! Wszystko odbyło się jak w filmie, w ciągu godziny miał adres i oglądał mieszkanie a potem miał druga godzinę na podjęcie decyzji. Wszystko odbywało się on line ze mną na telefonie. Troszkę podupadł na entuzjazmie jak zobaczył mieszkanie, bo jest w całości do remontu. Mi jak na złość nie chciał się skype odpalić ale pozyczyłam telefon od kolegi bo decyzja należała do nas obojga. Rzeczywiście stan mieszkania jest tragiczny, wszystko rodem z lat 80-tych, kolorystyka ciemno-buro brązowa


Posiadam jedynie zdjęcie kuchni. Minusem jest jeszcze to, że jest to salon z jedną sypialnią. Ale pokoje są duże. Do mnie bardzo wyraźnie przemówiła babska intuicja, że mieszkanie koniecznie trzeba brać, na co Tomasz przystał. Potem znowu wszystko pięknie potoczyło się jak w bajce, właściciel dopiero 2 miesiące temu kupił to mieszkanie i zdaje sobie sprawę z całego w nim syfu. Ustalili z Tomkiem ze Tomek odnowi mieszkanie w zamian za dwa miesiące bez płacenia czynszu a własciciel sfinansuje sprzęt i materiały. Dobrze jest! Mieszkanie będzie cacy jak przyjadę. Tomek bierze ze sobą 2 współlokatorów i ci beda w zamian za dach nad głowa pomagać mu w remoncie. Układ jest zdrowy i pożyteczny dla wszystkich. 

Waga. Cóz ważę 71 kg czyli udao mi się zrzucić 1 kilo ale bez ćwiczeń, bo nie mam weny. Ale owszem, nabieram. Dziś idę napompować i wyczyścić rower, by od poniedziałku pomykać na nim do pracy. Będę miała solidną porcję ćwiczeń, bo górkę mam w drodze powrotnej naprawdę spora. Jedzeniowo daję radę bez jakiś napaści na korytko. Bywa, że jest mi zimno i wtedy się dokarmiam. Uzupełniłam lodówkę warzywniakiem, więc mam co jeść. 

Moje zycie mi obecnie nie doskwiera, jestem dobrej myśli, wiosna idzie, słońce świeci, został mi tylko jeden miesiąc pracy. Jest dobrze, czego i Wam zyczę!

14 kwietnia 2015 , Komentarze (12)

Wróciłam  do domu i do wagi 72 grrrrrr....  Co ja sobie myślałam? Sądziłam, że przytylam "ciut" czyli jakieś pół kilo. A tu w 10  dni przybrałam ponad 1 kg. Święta niby mieliśmy symboliczne ale z drugiej strony upiekłam sernik z prawdziwego tłustego polskiego twarogu, z cukrem i 36% smietanką, potem mazurek z masła, pszennej mąki i grubo masy karmelowej, do tego jakaś salatka z majonezem i zurek tez na tłusto. Żadnego przemycania stewii i ksylitolu w wypiekach czy jogurtu w majonezie. Dawno tak "normalnie" się nie odzywiałam to nie powinnam się dziwić. Ze sportów tylko wędrowanie po mieście, niezbyt intensywane bo z dziećmi i przytulanki z Tomkiem, tez nie za mocno, bo przecież... dzieci. Zapomniałam dodać, że raptem 4 dni mieszkaliśmy sobie sami w mieszkaniu a juz w poświąteczny wtorek wrócił z Pl współlokator Tomka i dzieci przeniosły sie do nas do pokoju. Przy okazji Sońce coś sie nieźle pokreciło, bo wydedukowała, że skoro one przenosza sie do nas do pokoju to kolega taty przenosi sie automatycznie z nimi. I wykombinowała w jakim ukladzie będziemy teraz spać: Maja na łóżku Tomka, ona na podłodze, na materacu a kolega ze mną i Tomkiem na jednym wyrku. To mnie nieco zaskoczyło więc pytam, jak to? a jak kolega taty prze przypadek złapie mnie za hmmm... cycka? Więc tata musi spać w środku! Kuszące, co? 

Samolot mieliśmy opóźniony o prawie 3 godziny i do łóżka trafiłam ok 2.30 w nocy. Ze zmęczenia miałam taki wiercący się, bardzo płytki sen. Jeszce w nocy popisałam maile i zwolniłam dziewczyny z zajęć a sama liczyłam, ze dam radę pójść do pracy. Nie dałam. Obudziłam się zasmarkana od klimatyzacji w samolocie i z bolącą głową. Dopiero jutro ruszamy do swoich normalnych zajęć. Ten jeden dzień przystosowawczy dobrze nam robi. 

Muszę ogarnąć dla siebie jakiś dietetyczny jadlospis. Ciężko wykonalne przy pustej lodówce. Powinnam pójść w ślady mojej córeczki. Sonia właśnie od godziny sporządza koktail z wody i kolorowej kredy skrobiąc ją nożem do kubeczka. Ona to serio potrafi zrobić cos z niczego. Taki dietetyczny patent ma dziewczynka. Kiedyś mi opowiadała, ze poszli w przedszkolu na wycieczkę i w przerwie dzieci dostały gorace kakao z termosu a do tego panie polewały mleko uht z kartonika prosto do kubeczków. Ale dzieci uczulone na nabiał otrzymały samo kakao. Sonia co prawda toleruje nabiał ale eksperymentowaliśmy z jej dieta z powodu silnej egzemy, więc już tak zostało, ze ona nie dostaje mleka ani pszennego chleba (i dobrze!). Sonia mi wyjasniła, że ona zamiast mleka dosypała sobie do kubeczka trochę sniegu i miała tez kakao z mlekiem. 

Ja naprawdę powinnam snieg wpierdzielać albo, w związku z tym że akurat dziś stopniał, to łapać deszczyk  w miskę. Trochę mnie przytłacza to ciągłe myślenie o swoich gabarytach... A jakby to było gdybym tak nie musiała do odchudzania co jakiś czas wracać? Gdybym sobie była w rozmiarze 40 raz i na tym koniec?  wyrzuciłabym wagę z mojego 4 piętra celując w beton! potem poszłabym szybko pozamiatać :D Kupiłabym kilka nowych ciuchów, bo stare łachy nawet te w rozmiarze 40 sa już po prostu stare. A przymierzalnia sklepowa byłaby dla mnie jakims miłym przyjemnym pokoikiem z lusterkiem... Ehhh... 

13 kwietnia 2015 , Komentarze (2)

Kończymy dziś nasz pobyt w Kopenhadze. Już wiem, że moge tutaj zamieszkać. Polubiłam się z miastem, choć jest naprawdę duże i przytłaczające. Wielka różnica w porównaniu z przestronnym i  w sumie niewielkim Reykjavikiem. Tu Tomek nie pozwolił dzieciom na samodzielne wyjście na podwórko. Mieszka w multikulturowej dzielnicy i dookoła rasowych Duńczyków (czytaj białych) jest mniejszość. Większość mieszkańców pochodzi z Azji i Afryki i to tej części muzułmańskiej. Dziwnie będzie się przestawić, zycie na Islandii jest naprawdę bezpieczne. Mieszkam na dzielnicy Selas, gdzie nawet jest mało pieszych na ulicach. Przestrzeń i hulający wiatr. Ale o drogę dziecka do szkoły zupełnie sie nie obawiam. Ja do zeschizowanych na punkcie niebezpieczeństw czychających na dzieci nie należę ale Tomek owszem lekko. 

Troszkę musiałam ponaciskać Tomka, żeby zwrócił uwagę jak szybko czas płynie i zaczął się już przygotowywać do naszego przyjazdu do Kopenhagi. Jemu się wydaje, ze to jeszcze kawał czasu a tak naprawdę to w czerwcu powinien zjawic się na Islandii i pomagać mi w pakowaniu gratów i przygotowaniu mieszkania byśmy mogli je oddac właścicielowi w nienagannym stanie. Właściciel jest zabezpieczony wekslem na 300 tys koron a to jest spora część naszych dochodów. Czyli, ze zostały jakieś dwa miesiące. W tym czasie Tomek musi koniecznie znaleść dla nas jakieś nowe mieszkanie w Kopenhadze, bo to w którym teraz mieszka kompletnie odpada. Małe i syfiaste. Salon z jedną sypialnią nie nadaje się dla 4 osobowej rodziny. Trzech chłopów - robotników może  tu spokojnie i wygodnie mieszkać i syfić ale nie ja z dziećmi. Moje pierwsze wrażenie po przyjeździe oparło się właśnie o to nieszczęsne mieszkanko i pomyślałam, ze jak ja się tu odnajdę, wszystko takie nie moje! I tak sobie całe miasto pokojarzyłam z tym zaniedbabym mieszkaniem. Powiedziałam tomkowi ze to absolutnie wykluczone, zebyśmy tu przyjechały, do obecnego mieszkania. Jak jest tyle osób na małej przestrzeni to zaraz się robi bajzel i nieprzyjemnie.

Plan więc jest taki, że my dziś wracamy do Reykjaviku ze łzami w oczach z powodu rozstania z Tomkiem i tam się przygotowujemy do wyjazdu. Czyli posprzedaję co się da, co za duze i niepotrzebne, następnie porozdaję i powyrzucam resztę. W tym czasie się odchudzę i będę elegancko szczupła. Dzieci pokończą szkoły i przedszkole, wykąpią się i ładnie uczesane i ubrane będą siedzieć i nieprzeszkadzać. Tomek znajdzie ładne, odpowiednio duże i niedrogie mieszkanie w mniej ciapatej okolicy. A teraz idę budzić Majkę i popakować puste walizki. 

Waga nieznana, może i ciut wzrosła. 

2 kwietnia 2015 , Komentarze (4)

Dziś już siedzę w domu, bo mamy ustawowy dzień wolny od pracy. Wiadomo,że Islandczycy znani sa w świecie ze swej pobożności;)  , więc świętują już od czwartku. Bardzo mi to pasuje, bo mam dziś cały dzień na dopakowywanie rozwalonych pokotem w pokoju waliz. Mam całe 60 kg do zabrania plus sporo bagażu podręcznego. Tomek jak nas zobaczy jutro z tym majdanem to sam zaskoczy nas swoją pobożnością, czyniąc znak krzyża ręką. To dopiero jutro. A dziś...

Dziś jestem naprawdę zadowolona ze swojej wagi. Wskazała 70,5 kg. Moim celem była okrągła siedemdziesiątka ale przez te niepełne 3 tygodnie miałam do zrzucenia prawie 3 kg. Spinałam sie pożądnie a wyniki rosły w górę, co mnie zasmucało. Ale systematyczność i dobre myśli zwyciężyły. Mogę więc odtrąbić swój sukces! Chociaż nie zatrzymuję sie w pół kroku, bo do wakacji chcę te swoje 66 osiągnąć. 

Pozdrawiam już  świątecznie, życzę Wam żebyście często wstawały od stołu i spędziły święta w miłej, spokojnej atmosferze, bez stresu, bez pośpiechu i z uśmiechem! 

(pa)