Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100498
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 kwietnia 2011 , Komentarze (5)

Bardzo mile spędzony weekend. Bieg w Dąbrowie Górniczej był dla mnie radosnym świętem. Będąc na Śląsku (w Zagłębiu) po raz drugi pobiegłem "na wikinga". Na starcie spotkałem kilku znajomych oraz sporo nieznajomych, którzy pamietali moje "rogi" z zeszłorocznej  Silesii.

 

Najbardziej zaskoczyła mnie Truskawka, która stwierdziła, że "zawsze biegam w rogach". Tak to "awatar" z forum może spowodować tak błędne wspomnienie. Ponieważ na start dotarłem dość późno, więc na długie rozmowy nie było czasu. Krótka rozgrzewka, sygnał startu i zaczynamy bieg.

 

Przez pierwsze 6  kilometrów biegłem z Jarkiem (moim kumem), który nieopatrznie powiedział po ostatniej Silesii "Za rok biegnę z tobą". Słowo się rzekło. Na razie biegł testowo połówkę. Ponieważ przygotowania rozpoczął w styczniu było mu ciężko. Plan miał prosty i niestandardowy: biegne tak długo ile dam radę, a potem maszeruję. Na razie biega słabo - za to maszeruje doskonale (w tempie nieco ponad 8 km/h). Na pierwszych kilometrach przyczepiliśmy się pary, która ewidentnie biegła na 2h.  Jarek "odpadł" na pierwszym punkcie odżywczym (po 6 km od startu). Ja razem z upatrzoną parą biegłem do 10 km. Sporo sił straciłem nad Pogorią, z powodu wiatru, który zwiewał mi hełm z głowy. Musiałem albo co chwilę poprawiać "rogi", albo biec z hełmem w ręce. Czas na 10 km był bardzo dobry - akurat taki aby złamać 2h. Po 10 km nieco zwolniłem. Moja "para" zaczęła mi powoli znikać z oczy. Wbiegliśmy w ocienione alejki i biegło mi się doskonale. Ale nieco wolniej. Elementy mojego stroju wzbudzały sporo uśmiechów wśród widzów i biegaczy. A ja biegłem sobie radośnie i pozdrawiałem publiczność "toporem". W pewnym momencie jakaś dziewczyna zwróciła mi uwagę: "Tylko mnie nie zrań", "Ale mam nie ranić słowem, czy nie ranić toporem?", "Słowa się nie boję - bo mogę się odciąć.  A topora nie mam". Biegnę dalej. Kilka podbiegów, na których wyprzedzam  grupki biegaczy (ale i ja jestem wyprzedzany). Na 20 kilometrze dobiega do mnie Sheng. Nie dam mu się wyprzedzić! Biegniemy szybko - ja nie chcę zostać w tyle. Podobnie myśli Sheng. "Wykończysz mnie tym tempem", "Ja? Ja tylko staram się dorównać Tobie.", " Ja też biegnę w Twoim tempie". Więc na długim podbiegu "na mostek" zwalniamy nieco. Staram się pozdrawiać widzów "toporem" - ale jest to bardzo trudne. Trzeba podnieść rękę - a tchu brak. Poprawiam hełm i zaczynam ostatni podbieg. Wbiegam na metę z przyzwoitym czasem 2:05:05 (brutto). Razem ze mną wbiega Sheng - dla którego jest to życiówka. Chwila rozmowy, wzajemne gratulację i idę kibicować.

 

Po kilkunastu minutach na podbiegu pojawia się Kum. Idzie szybkim marszem. Krzyczę, że to już koniec i aby biegł. "Wojciechu nie dam rady". Ale podrywa się na ostatniej prostej i wbiega na metę. Czas 2h22min. Rewelacyjny biorąc pod uwagę, że od 6 km maszerował. Pisałem już, że szybko chodzi? Z opowiadania "po biegu" wynika, że zwłaszcza na podbiegach wyprzedzał marszem biegaczy..

 

Posiłek, powrót do domu Kuma, kąpiel, kolejny posiłek i długi powrót do domu. Zwłaszcza dzieci kiepsko ten powrót zniosły - mała marudziła, a synek (3 latka) przepłakał część drogi. Wieczorem w domu dzieciaki zaraz po powrocie położyły się w swoich łóżkach i zasnęły. A ja zaraz potem.

 

 

1 kwietnia 2011 , Komentarze (3)

Bieganie: 147 km.

Karate: 1x (z córką w grupie dziecięcej, słabo)

Basen: 1x

Aerokickboxing: 7x (z czego jestem bardzo zadowolony - regularne treningi 2x w tygodniu, wczoraj zrezygnowałem w ramach przygotowań do niedzielnego półmaratonu).

Przebiegnięty Półmaraton Marzanny.

 

Plany na kwiecień:

Mocny początek: Półmaraton Dąbrowski (ciągle nie mogę się zdecydować czy biec "sportowo" czy "na wikinga").

W połowie miesiąca Mistrzostwa Kolbuszowej w Marszach na Orientację.

Po za tym dłuższe wybiegania w ramach przygotowań do Silesia Marathon i treningi AERO. Jak córka będzie chętna - to karate z jej grupą.

 

 

 

Edycja: poniżej dodane zdjęcie z Silesia Marathon 2010 - "bieg na wikinga":

21 marca 2011 , Komentarze (3)

W sobotę przebiegłem Półmaraton Marzanny. Sam bieg w moim wykonaniu nie miał jakiejś specjalnej historii. Za to tak zwane "okoliczności" były interesujące. Dość napisać, że mieszkając pod Rzeszowem do Krakowa pojechałem przez Wrocław.

 

W piątek byłem umówiony z klientem we Wrocławiu. Po drodze kilka telefonów i przełożenie spotkania na bardzo wczesny poranek. Porozmawiałem z klientem, zrobiłem swoją robotę i jadę do znajomych pod Katowicami. Od Opola zaczynają się opady śniegu z deszczem, a potem samego śniegu. Przed Katowicami niemal wszystkie tablice informacyjne na A4 zasypane mokrym śniegiem. Nie wiadomo gdzie skręcać, nie wiadomo co pokazują znaki drogowe. Biały znak ostrzegawczy, ale przed czym ostrzega? Pasy ruchu niewidoczne.. Gdy dojechałem do znajomych było już z 10 cm śniegu i ciągle padało. Martwiłem się jak dojadę do Krakowa. Miło spędzone kilka godzin, krótki sen i w drogę.. A tu niespodzianka: na Śląsku śnieg, a w Krakowie "tylko" chłodny deszczyk. Bez problemów trafiam na Błonia, odbieram nr. startowy i idę szukać czapki z daszkiem, coby  mi na okulary nie padało. "Sklep biegacza" oferują mi czapeczki "z logo" za 69,90 zł. W promocji za 60 zł.. Sklep odzieżowy - brak czapeczek. Zostało pół godziny do startu, a ja szukam czapeczki i to w dośc odległej okolicy. W drodze powrotnej wchodzę do sklepu z pamiątkami i kupuję biało-czerwoną czapeczkę "Polska" z Orłem, za 23 zł.. Szybki marsz do samochodu, przebranie się i "rozgrzewka" na start.. Ale już z daleka widzę, że się spóźnię - strzał, pierwsi biegacze ruszają, a ja jeszcze 100 metrów od startu.. Truchcikiem dobiegam do lini startu i przebiegam ją razem z ostatnimi szeregmi startujacych. 

 

Przebiegłem 6 kółek w równym tempie ok. 10 km/h (poszczególne okrążenia  od 20:30 do 21:30). Trochę rozmawiam, próbuje utrzymać się nieformalnej grupy na 2h - ale uznaję, że to trochę za szybko. Biegnę w swoim tempie. Długo planowany atak na 2 godziny nie doszedł do skutku. Po emocjonującym tygodniu bieg potraktowałem rekreacyjnie. Czas ok 2h 6 min w pełni mi odpowiada.

 

Potem powrót (pierwszy raz kierowałem samochodem po 20 km biegu). Bałem się trochę jak będą reagowały moje nogi - ale obyło się bez większych problemów. Tylko kolano trochę cierpło - ale krótkie wyprostowanie nóg i problem minął. Dojechałem do domu i zostałem "zatulony" przez moje dzieci, które nie widziały tatusia od 3 dni..

 

17 marca 2011 , Komentarze (3)

Wyszedłem z domu (pod Rzeszowem) dzisiaj o 7 rano, wracam w sobotę ok 19.

W planie: nocleg u siostry we Wrocławiu, wizyta u klienta (też we Wrocławiu), nocleg u znajomych pod Katowicami, Półmaraton w Krakowie i powrót do domu..

Aśka - rozumiem, że biegniesz ze mną? Chcę Ciebie zobaczyć na Błoniach...

 

1 marca 2011 , Komentarze (1)

Bieganie: 91 km

Aeroboxing - 5x, karate 4x,  basen 1x.

Z powodu kontuzji oka "wypadł" mi z rozkładu jeden tydzień ćwiczeń/biegów.

Inne: umówiłem się na Bieg Rzeźnika w czerwcu 2012 roku. Przygotowania czas zacząć..

28 lutego 2011 , Komentarze (2)

Trening mentalny wg. rad Marysieńki. Nie mogłem biegać, więc wyobrażałem sobie siebie na mecie kolejnych biegów. I tak ćwiczyłem prawie cały tydzień.  Przy okazji trenowałem coraz dłuższe dystanse. Umowiłem się na Bieg Rzeźnika . Umówiłem się na czerwiec 2012r.  :)  Bieg Rzeźnika to zawody rozgrywane w Bieszczadach na dystansie około 80 km. Limit czasu: od wschodu do zachodu słońca (ok 16h). Ćwiczyłem intensywnie. Trening mentalny - to jest to!!

 

Przy okazji zaplanowałem kilka treningów letnich (w Sudetach) które mają mnie przygotować pod ten bieg.  

 

W końcu wczoraj nie wytrzymałem - i pobiegłem spokojne 15 km. Oko nie boli - ale jak łatwo się domyślić, rzeczywiste 15 km jest znacznie bardziej męczące od mentalnych 50.

24 lutego 2011 , Komentarze (1)

 

Tatusiu. Dzisiaj na religii mieliśmy narysować naszą rodzinkę. Narysowałam Ciebie z podbitym okiem...

 

Kochana córeczka :) :)

 

Nie mam i nie miałem podbitego oka. Dostałem piłką idealnie w gałkę oczną - stąd chwilowe problemy. Dzisiaj już wszystko OK. Na wszelki wypadek mam zakaz ćwiczeń fizycznych "aby nie było nowych krwotoków w oku". W związku z tym ćwiczę mentalnie.

Zgodnie z radą Marysieńki wizualizuję siebie na mecie Półmaratonu Marzany, a na zegarze jest 1:59:00.  Biegne mentalnie wszystkie 6 okrążeń w równym tempie 19:50 na okrążenie.

 

22 lutego 2011 , Komentarze (1)

Wczoraj na treningu dostałem piłką w oko. Zobaczyłem wszystkie... No właśnie nic nie zobaczyłem. Mleko. Mgła. Przez mgłę prześwitywały odległe światła lamp. Jedno oko - wszystko widać. Drugie - mgła.

 

Przerwany trening, wizyta na pogotowiu ("nie lekceważyć i do szpitala okulistycznego"), spakowanie piżamki, wyjazd z senseiem do Rzeszowa (graliśmy w piłkę w ramach rozgrzewki przed karate), stopniowe powracanie wzroku i badania dna oka.

 

Ciekawostką jest jakie głupie myśli przychodzą człowiekowi do głowy w takiej sytuacji:

Myśl pierwsza: w tym tygodniu już nie pobiegam.
Myśl druga: jak będzie reakcja żony? Myśl trzecia: podobnie głupia.

Także sensei kombinował podobnie: nikt nie uwierzy w tą piłkę, wszyscy będą myśleć, że ciebie ktoś kopnął.

 

Jak widać siedzę dzisiaj przy komputerze, a nie leżę na oddziale okulistycznym - więc wszystko w miarę w porządku. Zostałem przywieziony do domu przez senseia ok 23.00

 

Efekty na dzisiaj: Rano widziałem dobrze. Z opóźnieniem zakropiłem oczy zaleconym lekarstwem - i wszystko mi się rozmazuje (efekt kropli, nie kontuzji).


Zakaz sportu (podskoki, ćwiczenia siłowe) przez tydzień. Czyli odpada bieganie, aeroboxing, karate. O basenie nie było słowa w zaleceniach - ale chyba tylko dlatego, że doktor nie wpadł na ten pomysł. Moim zdaniem basen także odpada (nie założę okularów pływackich i nie bede sie narażał na chlor). Czyli czeka mnie wyjątkowo spokojny tydzień. Regeneracja. Ciekawe jak wytrzymam w stanie bezczynności?

15 lutego 2011 , Skomentuj

Maćka i Pawła poznałem podczas Maratonu Wrocławskiego. Biegliśmy razem przez kilka kilometrów. To zaledwie kilka kilometrów z czterdziestu dwóch. Podziwiałem ich za hart ducha i radość ze wspólnego biegania. Ojciec i syn przemierzający wspólnie, wspaniały królewski dystans maratonu. Biegliśmy razem, dokładnie dwa i pół tysiąca lat po Bitwie pod Maratonem. Biegłem ja i biegł Paweł. Razem z nami ponad dwa tysiace innych osób. A Maciek jechał swoim wózkiem - tak jak podczas wspólnych treningów z Ojcem. Kilka kilometrów szybko minęło, a potem...

 

A potem Paweł z Maćkiem  przyspieszyli, a ja zostałem z tyłu. Dogoniłem ich dopiero po jakimś czasie na punkcie odżywczym na Pilczycach, gdzie zrobili sobie przerwę. I dopingowałem im gdy kończyli bieg na Stadionie Olimpijskim. Maciek na własnych nogach przekroczył linie mety i dostał zasłużony medal. Wspaniały widok i wielka radość Maćka, Pawła i wszystkich kibiców.



Zdjęcia pochodzą ze strony: http://maciekja.webd.pl/ 


Dlaczego piszę o tym właśnie teraz? Ponieważ nadchodzi czas rozliczeń podatkowych i istnieje możliwość wsparcia rehabilitacji Maćka. Mamy możliwość przeznaczyć 1% podatku na wybrany cel.

 

  Tym celem może być rehabilitacja Maćka. Trzeba jedynie dokonać odpowiedniego wpisu w formularzu PIT: 

 

Nazwa OPP: Fundacja "Lepsze Dni"
ul. Częstochowska 51
54-031 Wrocław


Numer KRS:  0000326747
Cel szczegółowy: Jach Maciej
(PIT 28 - pozycja 133, PIT 36 - pozycja 309, PIT 36L ? pozycja 109, PIT 37 ? pozycja 128, PIT 38 ? pozycja 62, PIT 39 ? pozycja 55)

Więcej informacji:  http://maciekja.webd.pl/pomoc.html

14 lutego 2011 , Komentarze (2)

Znanym problemem kierowców są dziury w polskich drogach. Okazuje się, że może to być także problem biegaczy. W ostatnim tygodniu z różnych powodów ćwiczyłem mniej. Ponieważ wcześniej bolała mnie stopa/kostka (jakoś w tych okolicach) to "wolne" jakie mi wypadło w środę (normalnie karate) i w czwartek (normalnie aerokickboxing + bieganie) pozwoliło mi na odpoczynek i regenerację.

 

W piątek wieczór żądny ruchu i uradowany "wyleczeniem" kontuzji pobiegłem mokrą drogą asfaltową po stałej trasie. W którymś momencie noga wpadła w wypełnioną przez wodę dziurę. Noga się "wygła" w kostce i poczułem ból w stopie. Znowu.. W przypadku uszkodzenia samochodu na dziurawej drodze można próbować skarżyć własciciela drogi. A co z kostką biegacza?

 

Na szczęście straty były niewielkie i w niedzielę znowu śmigałem po lesie (i ponownie "wygłem" nogę - ale tym razem na legalnej, leśnej dziurze).  Generalnie jest nieźle i wbrew temu co pisałem nie są to jakieś poważne urazy zmuszające do przerwania biegania. Muszę je potraktować jako ostrzeżenie. Tylko ta mokra, głęboka dziura w asfaltowej drodze powoduje rozżalenie biegacza nad stanem naszych dróg.