Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tarantula1973

kobieta, 51 lat, Gorzów Wielkopolski

164 cm, 66.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 stycznia 2012 , Komentarze (3)

Oczekuję na dietę. Pojęcia nie mam jak to będzie wyglądało. TO ma się stać w niedzielę. Nie robie póki co większych zakupów, bo moze mi się one nie przydadzą. Jeśli akcja "odchudzanie ze smacznie dopasowaną" przynieise oczekiwany rezultat w postaci spadku kg to umawiam się na tatuaż do wolfa. Myślę, że w okolicach marca- kwietnia (ciekawe jaki okres oczekiwania teraz będzie, za pierwszym razem miałam fuksa i czekałam ok 3 tygodni). teraz to jestem zestrachana na maxa, bo chce zrobic nadgarstek (ofkors, że się znieczulę, ale jednak nadgarstek to co innego niż plecy...). Pewnie znów przypłacę to takim stresem jak poprzednio ale to jest silniejsze...Zresztą nie ma się czego bać, zresztą nie wiem czy mi się powiedzie z odchudzaniem.

Dziwna rzecz : ważyłam się u kumpeli 01 stycznia 2012 i waga pokazała wynik 68, 2 kg. Taa, taki makabryczny początek nowego roku (powtórzyłam ważenie na swojej wadze i wynik oscylował wokół 68 kg). Dziś rano stanęłam na wadze znów a tu niespodzianka : 65 kg. Jak to jest możliwe? Czyżby....nie , to chyba niemożliwe...

Podwyższając sobie dawkę euthyroxu (samodzielnie, a jakże...jestem mądrzejsza niż lekarz) w 2 dni tygodnia o 25 (ze 100 do 125) chyba wpędziłam się w lekką nadczynność...Co prawda poprawy samopoczucia nie widziałam...ale ostatnio źle śpię a mimo to jestem wyspana, ręce mi drżą, lekko przyspieszyło serce. Co prawda takie objawy mam od czasu wypadku Kinii i tych schiz u małpy spod 1. Więc moze to jednak wynik stresu ? Póki co wracam na stare dawkowanie, pod koniec stycznia zrobię sobie wyniki i wtedy się okaże.

do adremu :

jadłam dziś i będę jadła :

I - płatki z mlekiem, kawa

II - kaszka manna czekoladowa, sok pomidorowy - 1 szklanka (dziwne połączenie, wiem), cienki plaster fileta z indyka

lunch - twarożek z piątnicy, plaster cienki fileta z indyka, pomarańcza

2 herbaty z łyżeczką miodu

obiad - rybka, frytki, jakieś warzywo

przekąska - słaba kawa/kawa zbożowa, 2 orzechy włoskie, 4 orzechy laskowe

kolacja - jajko, pomidory, plaster sera.

Ruch - takie tam ćwiczenia w parach

Wczoraj rysowaliśmy na gipsie, przynajmniej ostatnie dni Kinia będzie miała kolorowy gips. Nie wychodziliśmy na zewnątrz, bo wiało i lało jak głupie. Co za pogoda, to ma być zima? teraz to mi niespecjalnie zależy, bo kinia z tym stabilizatorem...nie wiem jak to fizycznie będzie wyglądało. A jak się nie wygrzebię na czas z konsolidacją, biegłą, końcem roku/ końcem miesiąca to Czechy będę oglądała tak jak Karpacz - przez kamery on-line w internecie. I tym mało optymistycznym akcentem kończę ten wpis. Zyczę miłego weekendu

12 stycznia 2012 , Komentarze (1)

Jadłospis środowy :

I - płatki z mlekiem, kawa z mlekiem

II - kasza manna z sosem wiśniowym, pomarańcza

lunch - sałatka z makreli, jajka, kukurydzy, ogórka i sera żółtego

obiad - mała garść makaronu pełnoziarnistego, 3 łyżki spagetti (a w spagetti było: marchew, cukinia, pieczarki, pomidory, mięso mielone z szynki), łyżka żółtego sera

kolacja - 1/2 małego oscypka

Jadłospis czwartkowy :

I - płatki jogurtowe z owocami, kawa z mlekiem

II - 1 mały kartonik maślanki straciatella

lunch - twarozek wiejski piątnica, jabłko/pomarańcza

obiad - to samo co wczoraj czyli spagetti z garścią makaronu pełnoziarnistego

przekąska - kawa z mlekiem/kawa zbożowa z mlekiem, kubek budyniu

kolacja - plaster wędliny, 1/2 małego oscypka, kilka pomidorków koktajlowych

Nastrój na dziś : pozytywne myślenie.

Ruch - nie ma niestety czasu

Edit : wykupiłam właśnie "smacznie dopasowaną", na razie na 1 m-c. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam...50 dych to w końcu nie majątek, a może to mnie zmobilizuje do działania.

11 stycznia 2012 , Komentarze (2)

Moze rzeczywiście powinnam olać sprawę? Jestem niestabilna psychicznie, to fakt. Czasem olewam rzeczy, których nie powinnam, a czasem z igły widły robię na maxa. Wczoraj odpuściłam sobie mowę, kiedy stałam przy garach a PiW leżał i rozwiązywał krzyżówki... Cóż, powinnam dawać jasne sygnały typu : ja gotuję - ty zmywasz. PiW idzie na takie układy bez problemu. Tylko ja sobie wymyśliłam, że on powinien w lot łapać moje myśli. Głupia jestem, mam tego świadomość. Muszę się tego pozbyć i jasno artykułować swoje potrzeby.

Moja bezsenność raczej wynika ze stresu, bo jeszcze tydzień temu zasypiałam jak dziecko przed 21:30. Po wypadku Kini coś mi się poprzestawiało. Poza tym mam znów ciśnienie na lokatorkę z dołu. Od piątku nasiadówki do nocy, śmiechy, hałasy, szczekający pies....muza dudniąca od 19stej do 4 rano (nizebyt głośno ale jednak słychać). Wczoraj już nastąpiło apogeum. Najpierw nasiadówa, pokrzykiwania i wreszcie przed 3 w nocy muza i tańce. I teksty do psa : chodź do pani, daj głos ! A pies posłusznie ujada...Zadzwoniłam na policję, bo już nawet zatyczki do uszu nie pomagały. Obiecali interwencję (tak, poprzednio też przyjechali ale nikt im w mieszkaniu drzwi nie otworzył, więc nie było kogo spisać ), niestety przed czwartą zadzwonili na komórkę do mnie z pytaniem Jak sytuacja. Akurat się uciszyli więc patrol nie przyjechał. Pan władza poinformował mnie, że moge oczywiście złożyć dziś zawiadomienie o imprezie na komisariacie. I właśnie rano zdecydowałam, że składam to zawiadomienie. Jestem juz wyczerpana tymi imprezami, hałasami po nocach. Wysmaruję też skarge do zarządcy i pójdę do dzielnicowego. Niestety, ja nie mam się gdzie wyprowadzić, to moje mieszkanie, za które zapłaciłam ciężkie pieniądze i chcę móc normalnie w nim żyć. Nie mam pretensji o to co się dzieje w dzień, każdy zyje funkcjonuje - jakieś hałasy temu towarzyszą, ale codzienne, zakrapiane spotkania towarzyskie przeciagające sie do 2-3 w nocy to już przesada. Jestem tym zmęczona. Ja żyję tak żeby nawet w dzień nikomu nie przeszkadzać, a co dopiero w  nocy. Widać inni myślą, że wszystko im wolno o każdej porze. Ja cudów nie wymagam, tylko przestrzegania jakiś ogólnych norm przyzwoitosci. Moja cierpliwość się wyczerpała.

Dietetycznie się trzymam, choć wczoraj pokusiłam się o zrobienie sushi. Zjadłam cztery  futomaki z wędzonym łososiem. I powiem : dobre było. Szkoda tylko, że ten ryż....ja nie lubię ryżu, rzadko jadam - jeśli już to tylko właśnie z sushi. Myślałam, ze zrobienie tego będzie trudniejsze. Najtrudniejszy element to gotowanie ryżu tak, żeby go nie rozgotować i nie przypalić. Udało się, więc powtórzę to jeszcze kiedyś.

Obleciałam wczoraj wyprzedaże w galerii.....zamierzylam się do kilku rzeczy....ale odłożyłam bez mierzenia. Ciężko mi sie na cos zdecydować, ciężko mi sie wydaje tą kasę, zrobiłam się takim dusigroszem. Pokusiłam się jedynie na różowe, milusie kapcie . Ot i całe zakupy. Poza tym kupiłam sobie w niedzielę poduszkę ergonomiczną do spania, która pierwszej nocy po 15stu minutach wylądowała na podłodze. Kto to wymyślił? Toż to twarde, niewygodne, jakby na kamieniu się spało.

Odliczamy już czas do zdjęcia gipsu. Miał ktoś z Was doswiadczenie ze stabilizatorem? Czy do tego trzeba jeszcze kule mieć? PiW mnie straszy, że po zdjęciu gipsu Kinia będzie miała zanik mięśni i nie będzie mogła od razu chodzić....Ja pierniczę....on to przechodził już 3 razy, ja jeszcze nigdy nie miałam nic w gipsie. A swoją drogą mamy XXI wiek a lekarze nadal nie znaleźli innej metody niż unieruchomienie gipsowe lub tutor...

10 stycznia 2012 , Komentarze (3)

Taki wpis z dwóch dni.

Dziecię zagipsowane, odlicza dni do zdjęcia tego gówna. Już chce do szkoły. No tak...dopiero słyszałam, że nie chce iść do szkoły. Punkt widzenia jednak zależy od punktu siedzenia. Zresztą, ja też już pragnę, żeby moje życie wróciło do normy. teraz tyram jako posługaczko-łaziebna. Podaj pić, podaj jeść, włacz komputer, przynieś lapka, podaj pilota....i te codzienne wieczorne ablucje....Zal mi jej, z drugiej strony mam ochotę już pierdyknąć drzwiami. Dziecię i tak wiele robi samo, to fakt, pewne rzeczy jednak w obecnym stanie moge zrobić tylko ja...powoli mam dość.

PiW ofkors pojechał do Karpacza. No fakt, ja się łaskawie zgodziłam za talerz oscypków...Zgodziłam się, a jednak myślałam :kurczę, może mi powie, że jednak nie pojedzie....A było prosto z mostu powiedzieć NIE. Cóż, ja zawsze tak zakręcę niby tak ale później foch...Była wersja, że on zostaje, ja jadę, ale gdzie tam ja - znam tylko 2 chłopów z tego towarzystwa i  jest to znajomość dość powierzchowna, więc samo przez się rozumie , że nie jadę. I on mi w słuchawkę słodkie pierdy w stylu : ooo szkoda, że cię tu nie ma, tęsknię, a znalazłem chusteczkę pachnącą twoimi perfumami....a ja w domu ryczę ja  bóbr, odpowiadam półsłówkami, bo żal mnie ściska...On tam na nartach szaleje a ja piloty podaję, dupsko podcieram....Nosz kuwa, jaki miałam mieć nastrój?!

Za to wczoraj wieczorem mi dał, pokazał jak mnie "strasznie" kocha....nie dopilnował szylki i ta naszczała mu w klawiaturę. Ofkors moja wina, bo ja sobie wymyśliłam zwierzaka. Tylko, że jak ja pilnuję Zuśki na wybiegu to patrzę co ona robi, on natomiast puszcza zwierza i wsadza nos w tv. A Zuśka go nie cierpi i robi mu na złość. No i znów foch. I nawet mi się nie chce gęby do niego otwierac, po prostu mam dosyć.

Zle śpię, zaczyna mi się jakaś bezsenność, najpierw nie moge zasnąć..jak zasnę to budzę sie na każdy dźwięk, faszeruje się jakimiś prochami bez recepty ale ....to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Poza tym zauważyłam niepokojące objawy. Rozmawiałam dziś z kumpelą o moim urlopie w lutym, padlo stwierdzenie, że muszę szefowej przypomnieć i....momentalnie gorąco mi się zrobiło, serce w gardle, duszność, gorąco....jakieś stany lękowe, nerwicowe na samą mysl o czymś takim....Chore to wszystko, jak ja mam funkcjonować?

Dieta SB miała być ale nie chciało mi się ogarniać na nowo książki i zasad. Tak wiec odżywiam się tak jak do tej pory. Dietą tego nie można nazwać, żrę trochę mniej ale to ciągle nie jest ani zdrowe odżywianie alni tym bardziej dietetyczne.

Rano :

- zawsze płatki z mlekiem

- zawsze jogurt naturalny + owoce

- kawa z mlekiem

Przedpołudnie :

- zawsze surówka lub sałatka

Popołudnie :

- obiad w domu : zupa lub drugie

- zawsze popołudniowa kawa z mlekiem

Wieczór :

- twaróg,

- jajko

- pomidory

- wędlina

- maślanka z owocami (wszystko zamiennie)

Objętosciowo staram się jeść mniej, nie przeżerac się, nie ładować w siebie. No i ze słodyczami nie szaleję przynajmniej póki co. Generalnie nie mam pomysłu na siebie i swoje odchudzanie. Ćwiczen nie ma właściwie ale też nie jest tak, że siedzę, jako posługacz jednak jestem w ruchu ...

Jezu miałam już nie narzekać i nie uzewnetrzniać się tak, bo wychodze na debila...Ale ja tu się nie uzewnętrznić kiedy cholera mnie bierze?

5 stycznia 2012 , Komentarze (5)

Dziękuję Wam za słowa otuchy, pocieszenia.

Mam swoje dziecko w domu, zagipsowane od pachwiny do kostki (na 2 tygodnie). Daje radę na kulach, gorzej z myciem (a błagałam PiW o prysznic, to nie...uparł się na wannę). Ale co tam, może się myć w misce, damy radę. Lekarz stwierdził, że może od poniedziałku iść do szkoły...Nie wiem jak on sobie wyobrażał to zdarzenie : jazda z plecakiem i zagipsowaną nogą kilka przystanków komunikacją miejską, poźmniej śmiganie po piętrach i schodach i powrót do domu....ja sobie nie wyobrażam, wychowawczyni też nie więc staneło na tym, że 2 tygodnie sobie odpuszcza. Później ze stabilizatorem będzie jej łatwiej (mam nadzieję). Lekcje przynosić będzie koleżanka z klasy mieszkająca piętro wyżej. Pełna organizacja, współpraca i ...będzie dobrze. Najważniejsze, że Kinia już w domku

Stwierdzilam, ze nie ma co cudować i kazałam PiW jechać do Karpacza. Ma za to przywieźć nam górę oscypków. A my w domu zrobimy sobie babski weekend.

Z dietą ogarniam się właściwie od dziś, bo nie mam na co czekać. Wracam na SB I fazę, bo wtedy naprawdę super się czułam i cośtam chudłam.

Póki co to dziś :

I - płatki z mlekiem, kawa

II - jogurt malinowy, 4 cienkie, krótkie kabanoski (ta, mogłam sobie je darować)

lunch - sałatka z rybą, jabłko

obiad - duszone udko z kurczaka z warzywami, łyżka kaszy jęczmiennej

przekąska - kawa z mlekiem

kolacja - jajecznica z pomidorami i fetą.

I chciałam powiedzieć, że dostalam w prezencie blender, który tnie, goli...krawaty wiąże i tak dalej czyli ten, którego tak pragnęłam przed świętami. Super jest, jestem nim zachwycona, szatkuje, plasterkuje, wiórkuje rewelacyjnie... tak więc sezon surówkowo-sałatkowy uważam za otwarty. Następny w kolejce prezent to : tefal vitamin cośtam do gotowania na parze. No i nowa kuchnia ceramiczna, bo kolejne pęknięcie się pojawiło na płycie. Czekam aż się zapadnie w cholerę ta płyta (wleci do piekarnika czy jak..), mam nadzieję, że nie strzeli akurat w ten weekend (a bywa tak, że PiW noga za próg - a w domu awaria), bo się załamię.

No i bieganie wstrzymane póki co, bo ja z kolanami też niezbyt fajnie, a teraz po wypadku Kini to wogóle mam stracha, ale w tym tygodniu połaziłam sobie sporo, szczególnie trasa od dekerta na ustronie jest przeze mnie obcykana (no jakieś 2 km w jedną stronę będzie). Można powiedzieć : nordic walking uprawiam, tyle, że bez kijów, za to z obciążeniem.

Wczoraj byłam u dermatologa, włosy ok, twarz też, ale pojawiła mi się już 3 opryszczka na ustach więc dostałam receptę na lek doustny i maść z antybiotykiem - wszystko na zniżkę 50 %. w aptece na osiedlu usłyszałam, ze maść to 100 %, trochę się kłóciłam (no polemizowałam), w końcu ustapiłam. Zabrałam leki do domu, wysmarowałam gebę...po 3 godzinach dzwoni komórka mojej córy, ona odbiera, robi coraz większe oczy....daje mi telefon a tam : pani z apteki, bo wydała mi nie ten lek co trzeba. Miałam Chlorchinaldin, a ona wydała Chlorchinaldin H, bo myslała, że lekarz zapomniał dopisać to "H"...nosz k..wa a tak się mądrowała w tej aptece, a tu nie ten lek i w  dodatku właściwy lek na zniżkę 50 % (a jednak!). Jesu, dobrze, że mi gęby nie opryszczyło do tego albo nie popaliło...I konsternacja : córa ma telefon na kartę, ja na abonament, nru telefonu nigdzie nie podawałam...Jak mnie namierzyli??? Mieli adres, mogli przyjść. Ale po co, przecież niech się pacjent pofatyguje do apteki jak jeszcze żywy jest, a co tam. Nonszalancja niektórych jest dla mnie ciągle zagadką. Jakieś fatum padło na moją głowę, czy co?!

 

4 stycznia 2012 , Komentarze (3)

Zabieramy Kinie do domu. Na obchodzie lekarz stwierdził, że wszystko jest ok i może wyjść ze szpitala. Wypisy od 13stej, PiW po nią pojedzie bo ja mam dermatologa na 14stą. Chyba obejdzie się bez gipsu, może sam stabilizator wystarczy.

Niestety narty w czechach poszły się..., tak samo Karpacz. Kinia rozpacza jeszcze, że na hiphop nie będzie chodzić. Pytałam wczoraj ortopedy co mogło wywołać taką kontuzję, kiedy powiedziałam, że mała trenowała taniec towarzyski 7 lat to usłyszałam, że taniec osłabia więzadła kolanowe i to mogło być przyczyną przemieszczenia. I niech mi ktoś powie : sport to zdrowie.

W gimnazjum sensacja na całego, karetka (zawsze policja podjeżdżała pod szkołę ; )), Kinia, nauczyciele...Dziś juz pielęgniarka do mnie dzwoniła, jak tam córa...No gwiazda.

A my z PiW z nerwów, po przyjściu ze szpitala jedlismy jak zakręceni, i jeszcze o 21:30 czekoladę wpierniczyliśmy. Stres jest straszny. Dziś juz luz. Musimy znaleźć dobrego ortopedę, żeby dalej poprowadził leczenie, bo ta pańswowa służba zdrowia...moze być róznie. Jak ktoś zna dobrego lekarza od kolan w Gorzowie, Poznaniu lub Szczecinie to proszę o namiary.

 

3 stycznia 2012 , Komentarze (10)

ta, tą datę zapamietam na długo. Dziś moja córcia została odwieziona z lekcji W-F karetką do szpitala z diagnozą - przemieszczenie rzepki kolana. Jest już po zabiegu nastawienia rzepki, po narkozie. Do jutra zostanie w szpitalu, jutro w gips, jak nie będzie krwiaka, jak będzie to punkcja, ściąganie krwi. Że tak powiem zaj...iście rok się rozpoczął, nie ma co.

Jestem roztrzęsiona i jednocdześnie tak nabuzowana, że mogłabym góry przenosić. I chce już mieć w domu moje Słoneczko. PiW od rana w Słubicach, więc sama stawiłam czoła tej przygodzie. On tylko co chwila telefonicznie się kontaktował.

Poza tym, dalej na diecie, bo niestety waga wyższa. Ale o tym pomyśle jak już okrzepnę i dojdę do ładu z córcią.

 

23 grudnia 2011 , Komentarze (4)

Na początek ode mnie dla Was :

 

nareszcie koniec, tylko przebujać się do 15stej i do domu....Chociaż wolałabym w tej pracy zostać już do jutra...W domu nadal "ciche dni", niewiele się odzywam, staram się nie włazić w droge pana małżonka. Mam do niego żal, cóż nie pierwszy raz. Mam to, co sobie sama sprowokowałam. To trzeba przyznać, waraiatka ze mnie, no jestem stuknięta, to jednak bolesne ale prawdziwe.

Wczoraj młoda dostała z..kę na środku chodnika, bo podebrała mi ciucha z szafy i oblała go barszczem na wigilii klasowej. Wpadłam w szał, centralnie tak jak stałam - średoek chodnika, środek osiedla, ludzie wokół...To już nerwica, czy może choroba psychiczna ?

Ciucha w domu obejrzałam, plamy nie widać, musiała sprać. Ma nauczkę, bo za dużo już sobie pozwalała. Nie ma to jak przedświateczna atmosfera, pełna ciepła, miłości, zrozumienia....

Popłakałam sobie wczoraj też, wcale mi nie ulżyło, przeciwnie - czuję, że jestem w czarnej d...ie bez wyjścia, na własne życzenie. Tak mnie to przywaliło, że wymyśliłam sobie, że nie pójdę do teściowej na wigilię. Nie chce mi się odgrywać tego scenariusza, mam dość, Oskara mi za to nie dadzą. A scenariusz ciągle ten sam. Średnio mi się uśmiecha siedzenie tam, tym bardziej, że mam anse do pana męża a on jak zwykle uważa, że właściwie nic się nie stało. Dla niego nic, dla mnie dużo.Tak, czarna otchłań bez wyjścia, i znalazłam się tam, bo bardzo tego chciałam. Nie lubię końcówki roku, taka ze  mnie autodestrukcyjna osobowość, że nie myślę co dobrego mnie spotkało, tylko rozkminiam wszystko co złe, każde niepowodzenie, każde ostrzejsze słowo męża, szefa, koleżanki, mamy...Dużo tego było w tym roku, zawinionego i niezawinionego przeze mnie.

Do adremu.

Jadłospisik dzisiejszy nudny do bólu :

I - płatki, kawa

II - jogurt mały, jabłko

lunch - 1wasa - ser i wędlina, 1 wasa - pasztet, 2 pomidorki cherry

obiad - łyżka kaszy jęczmiennej, udko po cygańsku

przekąska - kawa

kolacja - płatki

Wczoraj udało mi się w pracy wytrwać bez owianki z paczki i bez musli, nawet, nie byłam specjalnie głodna. Za to w domu zajęłam sie dekorowaniem piernikow i ...podjadłam trochę. a pierniki w tym roku mam twarde jak kamienie. Nadają sie tylko na choinkę, bo jedzenie ich jest czynnością mocno hardkorową. Nie wiem co spierniczyłam w tym roku, że takie wyszły, najlepsza maka, miód naturalny, przyprawy....powinny już zmięknąć a one ani myślą. Poza tym zrobiłam wczoraj rybę w warzywach. Dziś zabiorę się za sernik i sałatkę. I finito. Jutro tylko przejazd z odkurzaczem, jabłecznik i usmażę świeżą rybę.

Myślałam, że coś fajnego obejrzę w tv ale jak zwykle same gnioty. a ja mialam nadzieję na wieczór z "le grand bleu", który kocham nad życie. Niestety,  w święta ma być gniotowato, kiczowato, bezmózgo : grinch, kevin...No sorry, ma być Eragon, to dla młodych, oglądalam i mi się podobało, więc pewnie przysiadę z młodą.

No to Wesołych Świąt i Szczęliwego Nowego Roku !!

 

 

22 grudnia 2011 , Komentarze (3)

No, dzisiaj ta myśl mi będzie przyświecała : będę głodna!

Zapomniałam zabrać chleb chrupki, właśnie pożarłam porcję pasty z makreli i jajka (pasta przeznaczona była na chleb) i jabłko. Do 15stej pozostał mi tylko jogurt malinowy średniej wielkości. Chyba powinnam zanurkować do biurka, powinna się tam ukrywać jakaś paczka gotowej owsianki albo musli. No, nieźle się urzadziłam.

Jestem po rozmowie telefonicznej z mamą. I moja rodzicielka też nie jest w światecznym nastroju, prawie mi się popłakała w telefon. A problem dotyczy samotnej siostry mojego taty, która mieszka z moim dziadkiem. Nie będę się rozpisywać to tym, bo to nic miłego. mama ma po prostu dosyć tego, że co roku jest to samo : wszystko spada na jej i ojca głowę, bo ciotka nic nie musi...bo jej nie stać Irytująca sytuacja. Pewnie jeszcze to, że my nie przyjeżdżamy, dziadek od poniedziałku w szpitalu w Szczecinie na radioterapii. Ojciec kursuje między szczecinem a K.P. jak taksówka - a na wodę nie jeździ...no ale to tylko tata ma obowiazki wobec ojca, on musi, a z nim moja mama. Reszta rodzeństwa ma ojca i brata  w "głębokim poważaniu". Od śmierci babci więzy rodzinne się posypały...a rodzina? tak naprawdę okazuje się, że to obcy ludzie... I dlatego cieszę się, że jestem jedynaczką, przynajmniej mam jasną sytuację, że mogę i muszę polegać tylko na sobie, bo sama dla siebie jestem rodziną. To, że jest rodzeństwo to nic nie znaczy. Może inaczej : to oznacza więcej kłopotów. A moja gałąź rodzinna to dowód na to. A jak patrzę na mojego PiW, jego brata i matkę to widzę, ze może być inaczej. Oni mają tylko siebie i przynajmniej na zewnątrz tworzą jednolity mur. I to jest smutne. No teraz już wiecie skąd u mnie ten nastrój. Po prostu życie mnie boli.

Dosyć tego narzekania. Za bardzo sie tu otworzylam, ale przynajmniej jest mi lżej gdy sobie tu napiszę, że jestem zła na ciotkę W. i wuja Z.I mam do nich żal.

Dzisiaj w planach mam ostatnie zakupy, w tym zakupy dla Zuśki, zrobienie ryby w warzywach. Później tylko takie ogarnięcie i pieczenie ciasta : jabłecznika z bezą i sernika. No, nie napracowałam się w tym roku, nie powiem.

W pracy grobowa atmosfera w zwiazku ze zwolnieniami. Trzeba naprawdę mieć nasrane we łbie, żeby robić takie akcje. A ja się pytam : jakie jest ekonomiczne uzasadnienie posiadania nowego dyrektora produkcyjnego? jakie jest uzasadnienie posiadania dyrektora ekonomiczno-finansowego, który otwarcie mówi, że nie pojedzie na spotkanie do W-wy w sprawie kosztów, BO SIĘ NA TYM NIE ZNA ? Zna sie natomiast na wycieraniu dat z biletów przy delegacjach, na robieniu kursów na członka rad nadzorczych za pieniadze firmowe i perfekcyjnie ma opanowane trzymanie rąk w kieszeniach w każdej sytuacji. Tak, myślę, że granie w pingla własnymi klejnotami to cecha niezbędna na stanowisku dyrektora finansowego...

Poza tym czas na podsumowanie mijającego roku.

Plusy :

- schudłam 4 kg bez specjalnego zaangażowania w dietę i ćwiczenia ;

- zmieniłam część złych nawyków na dobre, zdrowe nawyki

- zrobiłam tatuaż

- pozbyłam się tzw. boczków

- trochę zmieniałam styl ubierania się, chociaż nadal w magicznym kręgu czerń-szarość-granat-grafit

- bardziej asertywna ; umiem już powiedzieć nie, kiedy myślę nie.

Minusy :

- nie schudłam 10 kg;

- nadal uważam, że mam otłuszczone, grube plecy ;

- nadal mam okres kiedy w lustrze widzę słonia;

- nadal kocham czekoladę i daję się ponieść kompulsom;

- dalej uwielbiam się fochać niezależnie od tego czy powód był czy nie (nie sądzę, bym mogła to odmienić)

- dalej nienawidzę ćwiczeń

- nadal uważam siebie za pępek świata.

coż, dużo jeszcze pracy przede mną, bardzo dużo. Mam nadzieję, ze podołam.

 

21 grudnia 2011 , Komentarze (4)

Spadł śnieg, nareszcie. Od razu banan od ucha do ucha, od razu żyć się chce. Szkoda, że zaraz ten śnieg stopnieje, ale narazie cieszę się tym, co jest.

Po wczorajszych porządkach mój zasób kieliszków do wódki został uszczuplony o jedna sztukę. Obyło się bez krwi i płaczu.

Stwierdzam też, że wizyty w hipermarketach w tym okresie należy wpisać do sportów extremalnych. Wczoraj 15 minut do kasy w kolejce : przede mną rodzina z synem - początkującym skinem (łysy łeb, flejers, oje i białe szelki - o matko! a w gorzówku skinheadów pod dostatkiem, można wybierać, przebierać) za mną pan z oddechem, którego mógłby mu shrek pozazdrościć, siedzący mi na plecach. I człowiek powinien powiedzieć : ciulu śmierdzący odsuń się, bo wali od ciebie jagodzianką na kościach ale ofkors kolejka zaraz wsiądzie na ciebie, że taka dama, wszystko jej przeszkadza! A ja tylko postuluję : człowieku śmierdzisz - zachowaj odstęp. Czeka mnie jeszcze jedna taka wizyta, już się boję.

Wczoraj małe spięcie z PiW, normalne. Usłyszałam to, co spodziewałam się usłyszeć, więc zdziwienia nie było. Właściwie w tej kwestii to jesteśmy do siebie podobni jak dwie krople wody : oboje świetnie potrafimy rozpieprzyć nawet najlepszy nastrój. Na tym nasze podobieństwa się kończą. Dziś pewnie będzie słodko-pierdzący...krówciu to, krówciu tamto...czyli w sumie standard.

W związku z tym, że troszkę mnie to ubodło musiałam swoje urażone ego podkarmić. Padło na sery i bagietkę (fitnes, żeby nie było). Miało to miejsce około 18stej, ale później już grzecznie do samego rana, bez jedzenia. I obudziłam się około 4 tak potwornie głodna...

Na dziś plan jedzeniowy wygląda tak :

I - nowości nie ma : płatki, kawa

II - jogurt, pomarańcza

lunch - to samo co wczoraj : 2 wasy chrupkie, 4 laserowo cięte plastry sera żółtego (można przez nie świat podziwiać, takie cienkie), 2 plastry pieczonego indyka (sama robiłam)

obiad - wczorajsza szczawiówka z jajkiem

przekąska - kawa

kolacja - płatki z mlekiem

Jedzeniowo żadnych rewelacji, ciągle ten sam schemat. Jak coś mi smakuje to potrafię to jeść 24 godziny na dobę.

W pracy news dnia : była rada u nas we wtorek i postanowiła : zwolnic 20 osób do końca roku. No to niektórym miłe święta i sylwester się szykuje. Na razie sięga to halę, ale pewnie i administracji się wkrótce dostanie. Na listę zwolnionych wpisują starych pracowników, bez skrupułów...związki jak zwykle milczą. Tylko po co było przyjmować z powrotem tych, którzy wylecieli za picie w pracy?! A przecież zarzad kazał zatrudniać bez opamietania ! No ale jest teraz okazja do pozbycia się tych, co są niewygodni kierownictwu. No, końcówka roku na adrenalince. Nawet nie chcę myśleć jaki będzie początek roku. Może mi sie noga powinąc za swój niewyparzony jęzor i zadarcie z przewodniczącym...