Dzisiaj rozliczam się za 3 ostatnie dni. Cała rodzina mi się rozchorowała i trudno o systematyczność, gdy wieczorem pada się z nóg :)
Ważne, że trzymam się postanowień!
Poniedziałek:
śniadanie: kanapka z razowego chleba+drobiowa wędlina+ogórek i obowiązkowo kawa z mlekiem 1,5% i cukrem, ale za to z cynamonem :) (nie jestem w stanie z tego zrezygnować, szczególnie przy aktualnej pogodzie)
II śniadanie: jabłko
obiad: zupa dyniowa i kurczak w porach (wg diety dopasowanej, z której korzystałam kiedyś, tylko indyka zastąpiłam kurakiem)
kolacja: tortilla z łososiem, cukinią i pieczonymi ziemniakami (udało się zjeść tylko kawałek, a mężowi wcisnęłam większość :) )
Wtorek:
śniadanie: 1/10 tortilli (tyle zostało z poprzedniej kolacji :)) 1/2 banana + kawa
II śniadanie: zupa dyniowa
obiad: dalej kurczak w porach + pomidor
kolacja: kanapka z chleba razowego z wędliną z indyka i ogórkiem + kiełbaska z grilla (wiem, kiełbaskę mogłam sobie darować, ale jej czas dobiegał końca, a nie lubię wyrzucać jedzenia i pocieszam się, że tłuszcz wytopił się na grillowej patelni)
Środa:
śniadanie: kawa (na nic więcej nie starczyło czasu :(
II sniadanie: 2 kanapki z razowego pieczywa z sałatą, wędliną z indyka i pomidorem (musiałam nadrobić :) )
obiad: dyniowa + kurczak w porach... wreszcie się skończyły!!! :) Przy chorym mężu, rocznej córce i samej nie tryskającej zdrowiem nie uśmiecha mi się gotować codziennie nowego 2-daniowego obiadu :)
kolacja: jeszcze przede mną :) w planach serek wiejski z ogórkiem + jabłko, bo miałam jeść 1 dziennie, ale średnio mi to wychodzi, bo wiecznie zapominam :) A obiecałam sobie trzymać się zasady: one apple a day keeps the doctor away! :)
Poza wymienionymi posiłkami piję wodę i obowiązkowo wielki kubek zielonej herbaty, a wieczorem melisa z pomarańczą. Tych napojów nie słodzę! :)
Nie trzymam się kurczowo jakiejś diety. Mam stare przepisy z "Dopasowanej" z Vitalii i planuję posiłki wg nich. Zauważyłam, że jak mam zaplanowane co zjem, nie ma pokusy, żeby skusić się na coś spoza listy. Wcześniej często zapominałam o posiłku, albo najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu, żeby coś zjeść i to kończyło się talerzem zrobionego na szybko makaronu z jakimiś tuczącymi dodatkami z żółtym serem w roli głównej :))
Podsumowując, najważniejsze, że nie jem słodyczy, mimo, że mąż ZDRAJCA miał mnie wspierać w tym niejedzeniu, a wcina słodkości przed moim nosem :) Dzisiaj patrzyłam, jak znikają kokosowe Pryncypałki, ślinka ciekła, ale zawzięłam się! Nie będę rezygnować przez jego brak silnej woli :))
Tyle na dzisiaj.
Goshia37
18 września 2013, 19:49i tak trzymać :)
wazyc49kg
18 września 2013, 19:44Oj gratuluję, bo ja na drugi dzień wymiękam :D U mnie może nie tyle facet je, co ciągle opowiada co to pysznego nie jadł ;-) A jeśli ja coś przekąszę jak np wczoraj małą babeczkę to się złości.