Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
nie ma że boli.


no nie ma że waga nie spada że jest do dupy. TRza walczyć i zaciskać zeby- za miesiac sprobowac wcisnac sie bez problemu w jakies fajnie spodnie. oo!!!!!!!!

Ale ja to chyba nic nie robie, zeby byc piekna- ot pare kg mam z duzo. Wczoraj zobaczylam- łamanie kości nóg na zyczenie zeby je wydłuzyc, żeby byc 4 cm wyższa...co to przy tym moja chec wypięknienia sie przez zrzucenie paru 3-5 kg;)))

A na śniadanko -moje  placuszki owsiane- 2 łyzki płatków owsianych, 2 łyzki otrab orkiszowych, pare nasion goi, woda, jajko + odrobina mleka (bo jeszcze sie zostało) Usmazone na łyzce tłuszczu- 2 sztuki, skonsumowane. Dobre, syte. 

Na obiad dorsz - chyba go zrobie duszenego z warzywami, albo na parze pomyśle o tym.

Zmieniłam wage na pasku- na bardziej realna- celem podniesienia mojej motywacji... 

a na kolacje 2 kanapki z razowca z szynka i serem żołtym i chrzanem. a potem juz tylko płyny i steper i trochę gimnastyki. Waga jak ja widze to mnie wkurza, bez sensu. Juz było 59,8 (no dobra w tamtym roku bylo i to przez mala chwilke ale bylo znaczy da sie. o)  i co? i zepsułam musze naprawic no nie jakos szybko, ale ten standartowy ok 05- 1 kg na tydzien bylo by  milo. 
A  na bbc leca powieści angielskie (audiobooki choc bardziej to słuchowisko a nie monotonne czytanie;) - fajnie sie ich słucha, i moze cos zostanie z konstrukcji językowych,  zdecydowanie polecam:)