Dzisiaj miałam gorszy początek dnia
Byłam w sklepie na zakupach z mężem a on jakby nie jadł kilka dni. Cały czas tylko dokładał do wózka i w końcu i mnie się udzieliło. Po przyjściu do domu załamałam się i zjadła dwa jabłka na raz, wypiłam szklankę coli i dobiłam się batonem.
A potem zapłakałam (dobrze że nie głośno bo panowie by mnie wyśmiali) i stwierdziłam że mam dość. Zabrałam kilka rzeczy do jedzenia ( tylko dietetyczne) w siadłam w samochód i uciekłam na działkę aby nie widzieć pełnej lodówki wypełnionej smakołykami - niech sami jedzą.
Krótko siedziałam odizolowana, bo dzieciaki siostrzeńca, jak mnie zobaczyły od razu się u mnie zameldowały. Wyciągnęły mnie na spacer do lasu pozbierać trochę grzybów (niech rodzice odetchną, może czwarte będzie).
Pospacerowałam, pobiegałam za młodymi, piłka też poszła w ruch (a co tam ciotka też może pokopać) i po czterech godzinach ciągłego ruchu poczułam się lepiej i pełna optymizmu. Spaliłam wszystko z nawiązką a co najważniejsze nie czuje głodu do tej pory.
Idę na kolację do sąsiadów ale u nich czeka na mnie grecka więc będzie OK.