Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wredne tytuły ;)




Nie mogę wpaść w normalny rytm dnia. Chodzę niewyspana, zmęczona, połamana.
Kręgosłup mi dokucza, jakby przypominał, że za dużo ważę.
Pracuję nad tym, ale to potrwa.
Jedzeniowo jest do przyjęcia, aczkolwiek nie liczę kalorii, bo tego nie lubię 
Na razie myślę, że wystarczy "z grubsza" ograniczyć jedzenie, ale potem i tak się bez tego nie obejdzie.
Jak chudłam po ciążach, to nie liczyłam. Ale byłam młoda, przemiana materii współpracowała i kości tak nie trzeszczały.
Teraz trzeba się w sobie zebrać i zaplanować w rozkładzie dnia ćwiczenia. Najlepiej byłoby się na coś zapisać, ale to się u mnie nie sprawdzi ze względu na próby. Nawet moje pływanie ciężko pogodzić z planem prób. 
W domu łatwiej coś wygospodarować tylko trzeba chcieć a z tym gorzej na razie.

A dziś zaczyna się wreszcie pierwszy weekend w tym roku.
Zaliczyłam dziś kosmetyczkę: stópki jak u niemowlaka i manicure japoński na łapkach. W środę było rwanie kłaków spod pach i z goleni, więc czuję się już z grubsza zadbana (nomen omen: "z grubsza"). Jutro umówiona wizyta u fryzjera na farbowanie i cięcie. Jak widać robię wszystko, żeby wrócić do żywych i wyleźć z doła.
Nawet wróciłyśmy (z mojej inicjatywy)  z dwiema przyjaciółkami z liceum do pierwszopiątkowych pogaduch, które jakoś nam się zawiesiły, nie wiedzieć czemu, na pół roku.
Podobno czasem nawet do przyjemności trzeba się pozmuszać...