Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Prawda w oczy kole :(


Marnie zaczęłam ten tydzień (szloch)

Najpierw stanęłam na wadze (a nie powinnam, bo nawet na Vitalii był artykuł o tym, że nie powinno się ważyć ani w niedzielę, ani w poniedziałek) a tu przekroczone wszelkie stany alarmowe!!!! 

Czas na czyny! 

Zaczęłam od zmiany paska. Nie ma co się oszukiwać, bo to co tam jest, to dawno nieprawda i szans żadnych na szybkie dociągnięcie do niego. Chociaż na początku miesiąca było prawie, prawie, ech. W 3 tygodnie różnica prawie 5 kg na plus?? Tylko ja tak potrafię. Za dużo dogadzałam duszy, za mało myślałam o cielsku. Trudno, nie umiem sama zapanować nad korytkiem, spróbuję przy pomocy Vitalii. Wykupiłam plan diety. Tym razem jestem zmotywowana, bo jestem tak zła na siebie, że aż zęby bolą, tak je ze złości zaciskam.

Za długo wmawiałam sobie, że to tylko zatrzymanie wody w organizmie. Fakt, stopy i dłonie mam z lekka spuchnięte, ale 5 kg?! Z resztą w pasku też jakby zrobiło się ciaśniej :(

Doopcię też trzeba ruszyć trochę bardziej intensywnie. I nie ma wymówek, że brak czasu. Więcej go nigdy nie będzie!

Zatem: kijki, rowerek i basen. Tyle na razie, a w wakacje zumba i coś więcej, mam już pomysł, tylko trzeba przygotować się do wykonania. Kijki koniecznie z księciem małżonkiem, bo mam długie nogi i narzuca takie tempo, że muszę podbiegać. Ostatnio 7 km zrobiliśmy w godzinę. Znając go, to następnym razem będzie chciał zejść poniżej godziny i pewnie mu się uda.

Aaa! Zapomniałabym o tangu! Właśnie nawet wczoraj byliśmy na milondze i znów byłam najgrubszym kaszalotem (szloch) To się musi zmienić!!! 

Szczególnie na drugim zdjęciu widać mój wielki bebech.


Moja waga przy poniedziałku nie zdemotywowała mnie aż tak. W końcu mam oczy i widzę co się dzieje, wiem, co pochłaniam i jakie wymówki stosuję, żeby się nie ruszać.

Najgorsze, to zepsuł mi się telefon (szloch) A teraz przecież bez telefonu ani rusz. Umowa kończy mi się dopiero w grudniu i jak ja tak na jakimś niedobitku księcia małżonka? No bo mój aparat całkiem był wydał ducha. Trzeba coś wymyślić.

Może ten feralny poniedziałek ruszy mnie wreszcie z marazmu. Ileż można narzekać, że "ło jeju, jak mi się nic nie chce"?

  • uleczka44

    uleczka44

    19 maja 2014, 22:14

    Nie tylko Ty masz słabość do dobrego jedzonka, ja też kocham pojeść smacznie, i zmarnowałam prawie trudy odchudzania. Jak do jesieni nie zmądrzeję to wykupuję dietę. Trudno, zapłacone, wykupione to nie może się zmarnować. Zazdroszczę Ci milonga z mężem. Mój w ogóle nie tańczy.