Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 10 (poza domem).


Waga we wtorek rano pokazała 80.7 czyli jak na pobyt u teściowej całkiem nieźle... Tylko 0.5kg na plusie.

Jedzenie:

W niedzielę całkiem fajnie jadłam, ale tego dnia do 12:00 byłam w domu. Udało mi się zjeść porządne śniadanie i 2 śniadanie. 

Jeśli chodzi o poniedziałek to śniadanie było duże i rozsądne. Niestety 2-go śniadania nie udało mi się zjeść.  Dopiero o 14:30 zjadłam obiad (dwie nieduże porcje zupy pomidorowej, pieczony łosoś, sałatka i trochę frytek. Nie jem mięsa, a ziemniaki i kluski były polane skwarkami:/. Frytki niedomowe śednio lubie więc nie zjadłam ich bardzo dużo:-)). Po obiedzie bylam tak syta, że jak podali szarlotkę z lodami to umiałam powiedzieć "Nie, dziękuję"!!!

Niestety około 17:00, stres ze mnie zszedł (trójka dzieci w kościele i w restauracji), w domu męża też była szarlotka i zjadłam kawałek (wielkości ciastka z cukierni). 

Tego dnia zjadłam też porządną kolację jeszcze.

Wnioski z wyjazdu:

Kiedy jem z vitalią (nawet duże śniadanie) to mam wewnętrzny spokój, że zjadłam tyle co trzeba. Kiedy sama mam coś zjeść, a nie jest to jadłospis zbliżony do tego proponowanego przez vitalię to nie mam pojęcia czy zjadłam dużo czy mało. Jem i ciągle się zastnawiam czy to już powinno mi straczyć, czy jeszcze nie, czy naprawdę jestem głodna czy mi się wydaje ...