Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 28 i trochę refleksji na temat diety


Dzień 28 - 2183 kcal w 3 posiłkach - 1205 kcal w 3 godzinach na siłowni (step, tbc, stretch)

Heh, trochę czasu mineło od początku diety i zbiera mi się na refleksje. Gdy myślałam o diecie zanim zaczęłam na niej być, myślałam, że będzie to walka z samą sobą, ze swoimi zachciankami i psychiczną potrzebą zajadania się. A tutaj okazało się, że wcale nie to jest najtrudniejsze. Silne zachcianki znikły po pierwszych kilku dniach i już raczej nie wracają. Nie było to jakoś bardzo trudne. Walka z samą sobą? Trochę może na początku. Szczerze mówiąc dobrze się czuję na diecie, jem pyszne i zdrowe jedzonko, jem często. Dobrze mi na mojej diecie - tępo utraty wagi nie jest porażające, ale czuje się naprawde dobrze. Nie jestem ani głodna, ani osłabiona, raczej czuję się zdrowsza i bardziej energiczna.

Najwięcej trudności mam z ... pogodzeniem mojej diety z moim otoczeniem. Znajomi poprostu nie są w stanie zrozumieć, że nie napiję się piwka. I jak im tłumaczyć, że alkohol to puste kalorie? Że jak się go napije to najdzie mnie ochota na podjadanie? I że jutro ide na siłownie i w ogóle na alkohol nie mam ochoty? No i oczywiście gdy całe zgromadzenie się wstawi to ja z moim soczkiem pomarańczowym już trochę nie łapię klimatu...

Do tego dochodzi rodzina. Babcia nie rozumie po co ja się w ogóle odchudzam. Tłumaczenie, że jeśli nie zmienie nawyków żywieniowych to jestem na prostej drodze do nadwagi nie działa, Tłumaczenie, że ta pyszna pasta rybna nie jest tak do końca dietetyczna nawet jeśli jest z chudej ryby, bo pływa w majonezie. To samo tyczy się placka ziemniaczanego, który aż błyszczy od oleju.
Nie chcę babci robić przykrości, więc biorę od niej to co mi daje. Potem mam to w lodówce i przecież nie wyrzucę dobrego jedzenia. Więc zamiast zjeść dużą porcję chudej pasty rybnej zjadam mini porcję babcinej pasty rybnej, żeby chociaż kalorycznie to się zgadzało. Ehh tak nie może być. Niestety od dziś muszę oddawać rodzicom to co daje mi babcia. Trochę będzie zachodu z jeżdżeniem za każdym razem do rodziców, ale chwilowo innego rozwiązania nie widzę.
A ze znajomymi? Nie wiem co zrobić. Próbuję ich wyciągać do kina, albo na spacery, ale i tak zawsze potem chcą iść na lody albo piwo, albo poczęstować mnie ciastem u siebie. Nie łamie mi się wola, ale to są naprawdę nieprzyjemne sytuacje i moje tłumaczenia wydają się nie wystarczać. heh