dzień 51 - 1390 kcal
dzień 52 - 1822 kcal - 500 kcal orbiterek + stretching + wymiotowanie :(
dzień 53 - 3072 kcal - totalna masakra emocjonalna + całonocne sprzątanie :(
dzień 54 - 1457 kcal
dzień 55 - 1578 kcal
dzień 56 - 1481 kcal - 370 kcal orbiterek
dzień 57 - 1468 kcal - 380 kcal orbiterek
Zacznę od dobrych wiadomości. -1.1kg w tym tygodniu! Hurra!
Dłuższą chwilę mnie tu nie było. Ten tydzień był dla mnie super ciężki emocjonalnie. Nie dość, że miałam okres i nie mogłam chodzić na siłownie (po lekkim workoucie wymiotowałam dalej niż widziałam). Na domiar tego w moim życiu nagle pojawiły się demony z przeszłości. Uffff, o ile już w większości sobie z nimi poradziłam, to taki nagły szok ich powrotu mocno na mnie wpłynął, stąd w dniu 53 podwyższona znacznie ilość kalorii. Myślałam, że zajjem smutek i strach (tak jak to robiłam wiele razy wcześniej). Zatem kupiłam winko, zamówiłam pizzę. Wypiłam winko, zjadłam pół pizzy i ..... mój organizm zwariował. W sumie nie dziwne, dostarczyłam mu w jednym posiłku dawkę kaolrii jaką normalnie dostarczam mu przez cały dzień! i to w dodatku zrobiłam to na wieczór! Spać nie mogłam, czytać / uczyć się nie mogłam zatem całą bożą noc sprzątałam.... poprostu nie byłam w stanie siedzieć w miejscu, musiałam jakoś spalić te kalorie. Sprzątnęłam kuchnię, umyłam piekarnik, upiekłam 2 chleby, wstawiłam pranie 6 razy, sprzątnęłam swój pokój. Okropność, naprawdę, chyba zbyt szybko ochota na pizze mi nie przyjdzie.
Z drugiej strony jest to naprawdę niesamowite. Ja pamiętam czas, kiedy jadłam sama całą pizzę i czułam się w pełni ok, może trochę ociężała, ale generalnie ok. Mój orgaznizm był całkowicie przyzwyczajony do spożywania w jednym posiłku więcej niż mojego całego dziennego zapotrzebowania na energię. Nigdy nie myślałam, że nadejdzie dzień, w którym pół pizzy nie będę w stanie zjeść.
Zbliża się koniec pierwszego etapu diety. Za cel ustaliłam sobie 1.03, ale myślę, że przesunę na 08.03. Wylatuje 09.03, więc 08 wydaje się dobym momentem na podsumowanie ostatnich 2 miesięcy. Wtedy zrobię też foty porównawacze. Uh jak ja się tych fotek boje. Nawet nie wiem czemu. Na dietcie czuje się super, jem lepsze jedzonko, tracę tłuszczyk. Boję się chyba dlatego, że to będzie taki "reality check", a one jakoś przeważnie nie są dobre.
Postanowiłam też, że będąc w Indiach również będę prowadzić mój pamiętnik o odchudzaniu.(Ach no i zanim się ktoś oburzy, że na wakacjach nie powinno się odchudzać -> nie jadę do Indii na wakacje) Naprawde nie do końca wiem jak tam się odchudzać, ale doświadczenie napewno będzie ciekawe a i moze któraś z was się zainspiruje i raz na jakiś czas zrobi do diety egzotyczne wstawki?
Na koniec cytacik motywujący:
"To lose patience is to lose the battle" Mahatma Gandhi
(W luźnym tłumaczeniu "Stracić cierpliwość to znaczy przegrać walkę")
Zatem nie poddajemy się i palimy dziada!!!!
mamtrzynogi
24 lutego 2011, 23:54Indie...jejku. wspaniale! :D jedyne gdzie byłam to Litwa a co dopiero tak daleko...mam nadzieje ze wstawisz jakeis fotki :D oraz grauluje w postepach w odchudzaniu.Tak trzymać! :*
StreetHoney
24 lutego 2011, 18:39dla mnie 1000 kcal to bardzo dużo, naprawdę. jadłam po 200-400... i miałam wyrzuty sumienia. teraz jest baaaardzo ciężko. ale wiem, że muszę dać radę. nie pragnę niczego bardziej niż zdrowia :) wszystko przede mną, wiem, że się uda. musi się udać. :) dziękuję za słowa otuchy, jest mi to bardzo potrzebne... :) :*
gosha.es
24 lutego 2011, 14:42Indie? nic tylko siedziec i z zazdrości zagryzac wargi! Wspaniałe!!
StreetHoney
24 lutego 2011, 13:22kochana zazdroszczę tych Indii i liczę na mnóstwo cudownych fotek :D na pewno ósmego marca będziesz miała świetny humorek widząc efekty. świetnie Ci idzie, dasz radę i dalej ! trzymam kciuki :*