Nawet nie sądziłam, jakie to proste.
- Kochanie, może zjemy dziś kebaba? - pytanie to słyszę średnio raz na dwa miesiące. To mój luby zaczyna odczuwać chętkę na zjedzenie jakiejś super niezdrowej i super kalorycznej przekąski. Jemu to nie szkodzi, ile by nie zjadł i tak wszystko spala i wygląda świetnie.
- Jeśli chcesz, to proszę. Ja dziękuję. - Aaaaallleee jestem z siebie dumna. Nawet mi głos nie zadrżał. I ten wysiłek się opłacił, bo zaraz następnego dnia usłyszałam w pracy, że młodnieję z każdą ciążą. A dziś rano mój luby, ten sam, który jeszcze przed chwilą namawiał mnie do grzechu, przyznał, że wyglądam świetnie. Nie sądzę, by po tygodniu diety było cokolwiek widać. Ale może wyglądam świetnie, bo się czuję świetnie. Nie wiem, czy to ta dieta, czy powrót do pracy, czy może ćwiczenia dają mi takiego kopa... Grunt, by nie minął zbyt szybko. Dzięki niemu mam motywację, ale te drobne komplementy tylko ją powiększają. I umiem już powiedzieć sobie NIE!
ps. pewnie za parę dni spojrzę na ten wpis i pomyślę, że chyba byłam trochę szurnięta. A może właśnie ten wpis mnie zmotywuje w cięższych czasach. Kto wie?