Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
matematyczny poniedziałkowy poranek


Obudziłam sie sama......dziwne....o 4.30. Nie wiem, czy przez pełny pęcherz, czy z głodu......jak się obudziłam to taka się czułam chudziutka jak kabanosik...... puściutko w żołądku.... wiecie, że to fajne uczucie....? tak jakoś czysto w jelitach.....jak po generalnych porządkach .... myślałam, że się rzucę na lodówkę, ale spoko.....  zaliczyłam ważenie( nie specjalnie łaskawa była dziś dla mnie waga, ale pewnie zaspana jeszcze...hi hi), pochwaliłam Panią B., bo należą Jej się wielkie brawa za wczoraj.....wypiłam 2 szklanki wody mineralnej.....i..... fajnie mam, bo wróciłam sobie do łóżeczka, skąd stukam po raz drugi dnia dzisiejszego..... i tak matematycznie sobie liczę, czytam i przeliczam, że 2 kg w ciągu tygodnia można zgubić, jeśli się naprawde nie podjada ( czyt. nie okłamuje samej siebie, bo w koncu to tylko nam zależy najbardziej na zagubieniu na zawsze tych kilosów) i trochę aktywności fizycznej..... popatrze jednak ponownie na allegro za jakims fitness urzadzeniem, bo ten grudniowy orbitrek nie był dopilnowany przeze mnie....facet się wreszcie na mnie wkurzył i go sprzedał..... i wcale mu się nie dziwię..... ja po prostu wtedy jeszcze tylko mówiłam, ze chce schudnac a nic w tym kierunku nie robiłam.....i nawet przegapiłam super oferte orbitreka we własnym miescie za malutkie pieniadze....no cóz.... do wszystkiego należy dorosnąć..... pozdrawiam i miłego dnia życzę.......