Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
1 z 8 weekendów


Pierwszy tydzień motywatora za mną. Dobrze nie jest, ale źle też nie. Po raz kolejny wyszło, że ćwiczyć potrafię, ale zjeść dobrze i ponad umiar – również. W książce na ten tydzień dobre rady, Jak jeść, żeby osiągnąć sukces. Ja zaś wiem, że z moim jedzeniem jest zdecydowanie coś nie tak, skoro stresowała mnie zmiana pracy i zmiana nawyków żywieniowych – polityka nie wnoszenia do zakładu pracy konkretnych warzyw i owoców w obawie przed roznoszeniem chorób wśród prób badawczych. Trzeba jeść rzeczy spoza listy lub stołować się na miejscu, gdzie są używane tylko produkty z własnej hodowli. Ostatecznie z pracy nic nie wyszło, wiec jem co chcę.

W piątek dzień wyszedł okej – bez cudów, za to w sobotę zaliczyłam pacmana na całego. Wszystko mi wtedy smakowało i to za bardzo. W niedzielę pilnowałam się i jedyne podjadanie, jakie było to agrest i bób. Nie było słodyczy, choć kusiły i lody i czekolada.

W sobotę siedziałam z lodami w ogrodzie i patrzyłam na kilkadziesiąt ciem latających i zapylających moją facelię. Pszczoły są potrzebne, ale jak nie ma pszczół, to ćmy robią też dobrą robotę. Boję się jednak momentu, kiedy złoża jaja i ich larwy zjedzą mi ogródek.

Kicia towarzyszyła mi w tych tropikach schowana pod stołem na jednym z krzeseł. Nie wiem, czemu nie weszła do domu, gdzie było 21 stopni i została ze mną, gdzie było 32 stopnie. Ja miałam lody, a ona nic.

Trzecia dalia mi kwitnie. Tropical. Na razie skromnie.

Kwitną i owocują mi też pomidory – żółte. Sadzonki mają jakieś 15-20cm wysokości ale mimo to robią owoce.

W szklarni zaś zawiązywanie owoców idzie pełną parą.

Mam trochę ćmy bukszpanowej, ale jest zdecydowanie w mniejszości. Nie stanowi ona dla mnie problemu, bo nie atakuje roślin, które mam w ogródku. Boję się bardziej o rośliny, które mogą zostać zaatakowane przez larwy innych ciem.

W niedzielę odebrałam też paczkę z Decathlonu, karimata i podusia dmuchana dla męża i podusia dla mnie. Muszę uszyć na nie poszewki, bo oryginalny materiał jest jakby satynowy, a ja nie cierpię satyny. Włosy mi się elektryzują, na twarzy jest nieprzyjemny dotyk i w ogóle. Bleh.

Tak więc weekend kalorycznie na plus. Zobaczymy jak kolejny tydzień minie. Kupiłam sobie słodycze – czekoladę i mini batoniki Daim, które podzielę jako nagrody za aktywność fizyczną. Raczej za bieganie, ale może i za motywator też. Zobaczę, jak pójdzie mi zbieranie się w sobie, aby iść poćwiczyć na macie.