Tak to jest. Chęć do pisania przychodzi zazwyczaj jak jest bardzo dobrze, albo jak jest gorzej. Tak mam, po prostu. I chociaż chciałabym być bardziej zorganizowana, dzielić się tym co przechodzę, to jakoś w dni normalne weny nie mam. A dziś? Dziś jestem zła na siebie. Tak to jest: wracam do domu na te dwa dni i nagle nie ma już diety, nie ma ćwiczeń. I wieczorem siedzę w łóżku i czuję do siebie wstręt. Bo jak można? Jak można się poddawać dla jakiegoś głupiego chleba czy obrzydliwego majonezu. Nie rozumiem. Mimo, efektów, mimo tego, że w końcu mogę w przebieralni w sklepie nie patrzyć na siebie z obrzydzeniem, to jakoś w domu powstrzymać się nie mogę. Ale koniec z tym! Od jutra znów, mimo tego, że jeszcze nie wracam na studia, od jutra znów wracam na tory, na te dobre tory, które pozwoliły mi zrzucić te 10 kg tłuszczu. 10 kg, 10 kg, 10 kg. Będę to powtarzać jak mantrę. Będzie dobrze.
karoleek
19 listopada 2013, 23:06możesz napisać ile czasu zajęło Ci zrzucenie tych 10 kg? :)
Zunia92
17 listopada 2013, 21:39trzymam kciuki i masz pisać to będzie większe wsparcie :)