Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 2


Powiem Wam, że wszystko jest nawet ok, tylko między 12 a 14 mam napady wilczego głodu. Dziś się tak musiałam hamować, że hoho. Ale to chyba przez to, że w przedszkolu zawsze obiad jadłam o 12 z dzieciaczkami, a o 14.30 był podwieczorek. Się organizm przyzwyczaił i teraz go trzeba oduczyć :)
Ale mało tego, że miałam napady głodu przed obiadem, to jeszcze dziś daniem głównym były starte buraki z jabłkiem i zarodkami pszennymi. Oto co się wydarzyło...
Włączyłam sobie buraka, żeby się gotował i zaczęłam obierać jabłko. W akcie desperacji, nie mogąc się doczekać jedzenia, jadłam obierane skórki, a resztę starłam. Co chwilkę patrzyłam na tego buraka, czy się już ugotował, bo jak nie to czułam, że zaraz się rzucę i to nie na coś porządnego, tylko na czekoladę, pierniczki i inne tego typu pierdoły dostępne akurat w domu!! :o Musiałam się więc czymś zająć.. opróżniłam więc zmywarkę, powkładałam brudne rzeczy, jabłka już starłam, posprzątałam w lodówce (czyt. powywalałam stare rzeczy, bo ostatnio imieniny były u nas), a ten burak nic sobie z mojego głodu nie robi!!! :[ Nie uwierzycie, ale nawet wąchałam słodycze, żeby zaspokoić się na chwilę :D, maczałam palec w koktajlu z truskawek, w serku danio :D i oblizywałam mmmmm.... tak niewiele, a czerpałam z tego nieziemską przyjemność. Jakbym z rok nie jadła!! :D Ponieważ jednak burak stawał się coraz bardziej wkurzający podkręciłam gaz, żeby mu pokazać kto tu rządzi i po jakimś (dłuuuugim) czasie mogłam jego również zetrzeć. Ale to nie koniec. Później trzeba było go z jabłkiem wymieszać, zagotować, co też chwilę trwało, a na końcu dodać 45 g zarodków pszennych. Czyli dużo :( Jak to wszystko zrobiłam, pomyślałam : W KOŃCU JEDZENIE i z rozmarzoną minką zasiadłam do talerza.. Ale co to? Okazało się, że po 1. nie smakuje mi, albo raczej jest obrzydliwe :(, po 2. w połączeniu z zarodkami pachnie strasznie, bo same buraczki pachną wspaniale, a po 3. wyglądem to mi to przypominało żarcie dla świń, które robiła moja babcia świętej pamięci.. Było to mało zachęcające!!! A JA ZOSTAŁAM GŁODNA!
Wkurzona zadzwoniłam do męża. Pomyślałam sobie, pocieszy, podniesie na duchu, zmotywuje, cobym się nie rzuciła na słodycze, ale jednak okazał się typowym pełnokrwistym mężczyzną. Pośmiał się ze mnie, powiedział, że dam radę i że to na pewno jest dobre! Hmm.. w rezultacie zawartość talerza poleciała do kosza :) a szkoda... bo mogłam mu zostawić, skoro to takie dobre... ale nie pomyślałam wtedy :) I idąc jak najdalej od szafek ze słodyczami, coby mi nie wybiegły przed nogi, bo wówczas musiałabym je zjeść.. powędrowałam do kuchni i zrobiłam jedzonko z wczorajszej kolacji, czyli pieczywo chrupkie z odrobiną serka danio, z plasterkami jabłka i posypane cynamonem mmmmm niebo w gębie :) Udało mi się więc jakoś przetrwać ten ciężki czas :) A teraz trzeba zająć czymś głowę i ręce, żeby wytrwały do następnego posiłku :) - czyli przekąski! :)
Buziaki!