Wczoraj były urodziny mojego M. No i zdecydowałam, że pierwszy raz od prawie 5 miesięcy odpuszczę sobie i zjem razem z nim. Także była przystaweczka- rillettes z łososia na grzankach, potem pyszne kotleciki mielonek z kuleczkami z ziemniaków, do tego wino i na koniec deser- orzechowiec. No i oczywiście byłam gotowa na to, że rano waga skoczy- skoczyła. Teraz jest 67, ale nie przejmuję się tym. A wiecie dlaczego? Bo to wczorajsze obżarstwo czegoś mnie nauczyło. Wieczorem czułam się źle, ociężale, jak słoń, miałam taki twardy, napakowany żołądek. A ok. 4 nad ranem obudziłam się ze strasznym bólem żołądka. I uświadomiłam sobie, że zjadłam tyle, ile jadłam CODZIENNIE przed dietą. I po kilku miesiącach dobrego odżywiania moje ciało już nie jest w stanie zaakceptować takich ilości jedzenia jak wcześniej. Wiem, że to głupie, ale cieszę się z tego wszystkiego :) Dzięki temu nie boję się, ze po odchudzaniu rzucę się na jedzenie!
No i luby zadowolony z wieczoru a to najważniejsze :)
Dziś już przykładną dietowiczką będę, obiecuję.
Buziaki, miłego dnia :*