Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
nie ma dnia 9 - motywacjo dokąd poszłaś?


Moja dieta stanęła w miejscu, nawet nie wiem czy póki co będę ją ciągnąć, wczoraj w pracy spędziłam piękne 12h, po których byłam tak wściekle głodna że zanim ogarnęłam coś w domu do zjedzenia, zjadłam pączka. A ja nie znoszę porażek, po takiej wpadce zawsze jest koniec diety, obżarstwo, a potem dochodzenie do wniosku, że znów muszę przejść na dietę, to takie frustrujące. 

Jedyne nad czynnikiem nie potrafię zapanować, coś czego nie umiem kontrolować to JEDZENIE

Z obserwacji i rozmów, które chętnie na ten temat nawiązuje z różnymi kobietami wynika jedno - nie jestem jedyna z tym problemem, jedna ze znajomych opowiedziała mi jak to po pracy na II zmianie, zawróciła w drodze do domu, żeby jechać do tesco po chipsy i batony. Ja nie raz pod wpływem impulsu tak robię, idę po coś słodkiego do sklepu osiedlowego bądź też zahaczam o tesco/lidla i inne tego typu fabryki słodkości po smaczności w przystępnej dla każdego grubasa cenie.

Nic, jak byk mam słabą motywację, znaczy niby ma mnie co zmotywować - nadchodzące wesele kuzynki mojego lubego, ale jakoś w głębi nie motywuje mnie to wcale. Nie działają też na mnie żadne 'motywujące filmiki' ani inne tego typu cuda, szukam i szukam motywacji. Jakie wy macie sposoby motywowania się do walki z kilogramami?

smacznego i takie tam vitalijki