Książę z bajki, mój pan Grey, inteligentny, niesamowicie przystojny, wykształcony, z pasją i ja - zgrywająca inteligentną, przygruba, pryszczata, studiująca śmieszny kierunek, trawiąca swój wolny czas na internetowy syf z przerwami na gapienie się w ścianę. To nie może się udać - myślę sobie - on spotyka się ze mną, bo jeszcze nie wie, jeszcze nie zdołał mnie poznać - ale z drugiej strony czy wybaczę sobie jeśli nawet nie spróbuję? To chyba dobrze, że znalazł się ktoś, kto może mnie zmotywować do wzięcia się w garść, wykorzystania potencjału. Boję się odrzucenia, boję się odkrycia, boję się każdego kroku, który mógłby zdradzić moje prawdziwe "ja". W końcu boję się tego, że mimo stania się lepszą wersją siebie zostanę dyskretnie odsunięta i wykluczona z jego życia. Dyskretnie, bo to przedstawiciel świata dobrych manier. Wczoraj zaprosił mnie do siebie, to był inny świat. Poczułam się jakbym uczestniczyła w jakimś mezaliansie. Już na etapie takiej głupiej czynności jak picie wina zdradziłam swoje plebejskie korzenie trzymając kieliszek za czaszę, a nie jak należy, czyli za nóżkę. Właściwie to mam wrażenie, że on już odsuwa się ode mnie. To dopiero 3 tydzień naszej znajomości, a już gadamy ze sobą z częstotliwością i zaangażowaniem pary z kilkuletnim stażem, to jest rzadko i od niechcenia. Dużo w tym mojego udziału, jestem naprawdę ciężkim rozmówcą, co swoją drogą frustruje mnie niesamowicie, ale wciąż nie potrafię się w tym względzie zreformować. Może właśnie wynika to z tego, że boję się powiedzenia czegoś niewłaściwego, zdradzenia się. Wszystko analizuję po kilka razy i jak już jestem gotowa wystosować odpowiedź to zazwyczaj już nie pasuje ona do rozmowy. To głupie co napiszę, bo jestem pewna, że to nieprawda, ale mimo wszystko gdzieś podświadomie czuję, że on powoli przestaje mnie szanować. Oddałam się mu za szybko, za łatwo, a nawet trochę na siłę. On właściwie jedynie ulegał temu co sugerowałam. Otaczał ramionami, gdy kładłam głowę na jego piersi, chwytał za pośladki, gdy okrakiem siadałam na nim i zdejmował koszulkę, gdy mówiłam, że musi mu być gorąco.