Moja dawno nieodwiedzająca mnie wirtualnie vitaliowa koleżanka mająca ogromny wpływ na mój sukces w odchudzaniu uświadomiła mi, jak dawno nie dzieliłam się wieściami z frontu.
Miałam nadzieję, że z czasem będzie łatwiej. No, nie jest - ciągle brakuje mi kilku godzin na dobę, aby wszystko ogarnąć. Tzn ma to też dobre strony - nauczyłam się ustalać priorytety. Syn wygrywa - to chyba normalne, dalej praca (oby tylko zdążyć terminowo, to co można przekładam na bliżej nieokreślone później) dopiero potem niestety mąż (to ja głównie ponoszę odpowiedzialność za domowy budżet więc to mnie trochę w moich oczach usprawiedliwia - mąż raczej zbawia świat niż utrzymuje rodzinę), potem dom - już nie jest idealnie ale jeszcze da się w nim wytrzymać, a na szarym końcu ja - fryzjer co dwa miesiące (siwe odrosty takie, że lustro omijam wzrokiem) gimnastyka jak się uda - choć bywają tygodnie, że się nie uda ani razu. Całe szczęście, że nie tyję - chyba nie mam na to czasu:) . Czuję się bardziej matką niż kobietą/żoną ale mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej. Oby synek stał się bardziej samodzielny. Na razie jest leniuszkiem i diabełkiem więc sam jeszcze nie siedzi, jedzenie czasem zje a czasem doskonale wie co to znaczy strajk głodowy (ale ja powoli uczę się, że jak nie zje to z głodu nie umrze:) to korzystne, bo wcześniej do siebie brałam to, że buzię zaciskał i nie było szansy go nakarmić - nerwy źle wpływały i na niego i na mnie. ale najgorzej jest ze snem - synek potrzeby snu nie odczuwa i każdą próbę ułożenia w łóżeczku odbiera jako pozbawianie szansy na poznawanie świata i protestuje wniebogłosy.
Ale że słodziak jest to wiele mu uchodzi płazem.
oho - ktoś domaga się mleka - reszta kiedy indziej...