Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Walczę!


Dziś waga pokazała 75,3kg, co po wczorajszym dniu  jest sukcesem. Przyjęcie komunijne syna bratanka , było wyzwaniem. Zjadłam : miseczkę rosołu z makaronem, pół talerz różnych surówek. 3 kawałki smażonego pstrąga w migdałach, spory kawałek ciasta śmietanowego, lody, wypiłam 3 kawy i mnóstwo wody. Wracałam zmęczona imprezą, przejedzona, ze zgagą. W domu tylko woda, herbata zielona, rumianek  i tyle. 

Dziś na śniadanie owsianka z bananem, jabłkiem, miodem i słonecznikiem. Na II śn. 2 kromki chleba razowego, jednak z serkiem  twarogowym i pomidorem, druga z wędlina i pomidorem.  Na obiad  mam zaplanowany makaron z kurczakiem , ale zamiast szpinaku zrobię liście botwiny z czosnkiem.  Po obiedzie  cotygodniowa porcja ruchu tanecznego i może spalę nadmiar. Na kolacje zrobię koktajl zielony.  Muszę wziąć się solidnie do przestrzegania diety, bo  trzeba dotrzymywać postanowień.  

Wczoraj  napatrzyłam się i nasłuchałam, jak odżywiają się inni , aż strach pomyśleć, co  sobie  szykują. Rodzina brata uwielbia jeść w ilościach hurtowych. Smażone, słodkie, ziemniaki na pół talerza. Bratanek lat 38 cierpi na podagrę, jego syn jada właściwie tylko słodycze, dłonie całe w liszajach, kłopoty w szkole z  nauką, a to dopiero 9 latek. Bratowa chwali się, że na Wigilię jest w stanie zjeść 2 karpie sama, nie pija wody, bo jej nie smakuje, kompocik słodki to owszem. Brat je właściwie przez cały czas, jego tusza nie pozwala na skorzystanie z rozmiaru XXXL, całymi dniami siedzi przed telewizorem i zajada. 

Tak odżywiali i odżywiaja się też moi rodzice. Czyzby ktoś mnie w szpitalu podmienił?