Po śniadaniu pojechaliśmy na działkę, a tam ruch, ludzie obcy, zamieszanie. Okazało sie, że nasz młody sąsiad już zaczął ogrodzenie stawiać, zatrudnił jakiś ludzi i to oni mieli kopać i stawiać paliki. Drzewa wycięte, od razu jaśniej i więcej miejsca się zrobiło. A i liści jesienią ubędzie. Młody zakopywał fundamenty, które niedawno odkopał dla izolacji termicznej, faceci kopali, ja sadziłam kwiaty, mąż malował i remontował szałerek. Potem przeszłam "na pokoje" i zaczęłam walkę z myszami. Co to za cholerstwo jest, że wszędzie wejdzie. Mój wstręt do nich spowodował, że niestety wreszcie zdecydowałam się na trutkę. Doigrały się. A po sprzątnięciu mysich odchodów kolejny raz myłam wszystko. I taka to zabawa z gryzoniami. Na szczęście pogoda była super, ładnie świeciło, było ciepło. Na obiad botwinka i przygotowana wcześniej papryka faszerowana , w sosie pomidorowym z ziemniakami. Smakowało to znakomicie, na powietrzu i po pracy smakuje wszystko. Aha, pomalowaną szafkę kuchenną ozdobiłam samoprzylepnym paskiem , w delikatny wzorek w szarości. Wyszło to ładnie i szafka przestała być nudna. Przed wyjazdem zaszli do nas młodzi sąsiedzi, wypiliśmy razem kawę/herbatę , wymieniliśmy sie planami co do lata. Jutro powtórka.