Najpierw na halę, po warzywa, mięso i owoce. Kupiłam skrzydła na rosół ( dla rodziców), pierś na kotlety ( dla rodziców), kapustę słodką, będę ją dusić ( dla rodziców). Potem dojrzałe banany, zrobiłam ciasto bananowe ( dla rodziców), trochę produktów na leczo dla nas i dla... rodziców. Potem wizyta u agenta ubezpieczeniowego, rozmowa z ubezpieczycielem w sprawie ponownej wizyty likwidatora. Stamtąd do Fundacji po bilety na występ Piotra Beczały. Kolejny krok, to wyjazd do Castoramy, aby wybrać środki do likwidacji szkody, czyli podkład, farbę, szpachlę, itp. Stamtąd powrót do domu, zostałam zaproszona do tajskiej kuchni na obiad. Moja zupa "tajska" nie odbiega dużo od tej z knajpki. Sajgonki ze szpinakiem pycha, najadłam się jak mops.! Powrót do domu i taniec kuchenny , aby przygotować wszystko na jutro. Z domu wyszliśmy przed 9, wróciliśmy o 15, usiadłam 0 16:30. Jutro będę znów słuchać , jaka to jestem młoda, pełna sił i jak mam dobrze. Zamówiłam sobie wizytę u fryzjera na jutro rano, w środę wizyta likwidatora, w tzw.międzyczasie koleżanka od kosztorysowania, majster remontowy. Ach, jak mam cudownie, nic tylko leżę i pachnę!
Marynia1958
9 lipca 2018, 17:02i wiesz,że żyjesz...bo życie to ciągły ruch i zabieganie...
Naturalna! (Redaktor)
10 lipca 2018, 12:14:D ha ha ;))))