Pokonałam lenia niedzielnego, pokonałam chorobę i słabonia wewnętrznego. O 10 byliśmy u wrót lasów witomińskich. Przewaga buków czyni z tych terenów rozkosz maszerowania. Gdy byliśmy posiadaczami działki letniskowej , odwiedzaliśmy te tereny bardzo rzadko. Dziś kijki w dłonie i marsz! Po drodze spotykaliśmy wiele osób, z psami, na rowerach, pieszo, biegaczy. To wymarzona trasa na każdy w wymienionych rodzaj aktywności. Z kijkami byliśmy tylko my. Oczy nie mogły się napatrzeć na te cuda natury. Droga biegnie wzgórzami, byliśmy zatem blisko słońca, przebijającego się przez nikłe już listowie. Spotkaliśmy pana dzięcioła, oglądaliśmy połacie dziwnych, bo białych grzybów jak talerze. A w koło miedź, brąz, złoto, całe bogactwo jesieni.Nie ma samochodowych dźwięków , wyziewów spalinowych, tylko szelest liści pod stopami. Maszerowaliśmy dobrym tempem, pokonaliśmy ponad 6 km w 1:15 godziny, wykonaliśmy ponad 9.000 kroków. Pięty mnie bolą, przyznaję, ale mam satysfakcję z wykonanej aktywności. Po powrocie kawa smakowała wyśmienicie. Na obiad dziś rosół i bitki w sosie pieczarkowym. Bitki z indyka. Na jutro umówieni jesteśmy z bratem u rodziców. To imieniny Mamy, ciekawe jak upłyną?
KaJa62
14 października 2018, 19:45Super spędziłaś niedzielę, ja dzisiaj miałam też sporo aktywności, ogarnialiśmy groby na cmentarzu, między innymi u rodziców, jutro imieniny mojej mamy (moja Jadwiga) a rano jadę do W-wy, pozdrawiam serdecznie
Campanulla
15 października 2018, 18:17U mojej Mamy juz byłam, tez Jadwiga!. Pozdrawiam