Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Atak zielonego potwora


Indeed, przeżyłam atak zielonego monstrum...

(wyjątkowo nie mam tu na myśli stada zmutowanych brokułów czy innych brukselek)

Bestia postanowiła dokonać mordu mojej skromnej osoby, kiedy nieświadoma zagrożenia wybrałam się na zakupy. Rzecz rozegrała się wczoraj w godzinach wieczornych.

Zupełnie zwyczajnie wsiadłam do samochodu. Zupełnie zwyczajnie przekręciłam kluczyk w stacyjce. Nieśpiesznie włączyłam klimatyzację i, rozpoczynając (skądinąd niezwykle niebezpieczny dla blondynek) manewr cofania, leniwie zerknęłam w boczne lusterko.

Zamarłam.

Mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem potwora. Wyłupiaste ślepia świdrowały wnętrze samochodu. Nadnaturalnej długości czułki zdawały się potwierdzać: śmierć będzie długa i bolesna. Napięte odnóża, w każdej chwili gotowe do skoku, nie pozostawiały wątpliwości, że moją jedyną obroną jest szyba, oddzielająca mnie od bezlitosnej bestii.

Instynktownie wyczuwałam już nadchodzący atak paniki, jednak dwie rzecz wiedziałam na pewno:


1. Boczne lusterko zostało opanowane przez zielone monstrum.
2. Zostałam uwięziona we wnętrzu samochodu.

Monstrum zwane potocznie pasikonikiem.

Aby wydostać się z metalowej klatki, nie pozostało mi nic innego, jak usiłować zrzucić latającą poczwarę pędem jazdy.

70 km/h
80 km/h
(przez myśl przeszło mi, jak wytłumaczę panom policjantom, gdyby przypadkiem gdzieś się pojawili, dlaczego łamię większość znanych mi przepisów. I pewne sporą część tych mniej znanych. Przede wszystkim zaś - jak otworze okno?).

Zmiana pasa. Jeszcze raz. I kolejny.

Fast end the furious. Ja coraz bardziej furious, a ten skurczybyk trzyma się nadal.

90 km/h...

W końcu - zwycięstwo!! Serio. Nie mam pojęcia jakim cudem ta zielona poczwara tak długo utrzymywała się na tak gładkiej powierzchni. To zresztą kolejny dowód na to, z jak niebezpiecznym przeciwnikiem przyszło mi się zmierzyć. 

Dla bezpieczeństwa, wysiadłam jednak od strony pasażera i ostrożnie odeszłam samochód, upewniając się, że zielone monstrum nie czai się za błotnikiem.

-------


Historia z piekielnym pasikonikiem, choć może wydawać się mało prawdopodobna, wydarzyła się naprawdę. I naprawdę niewiele jest rzeczy, które wzbudzają u mnie gęsią skórkę. Nienawidzę tego zielonego ustrojstwa przynajmniej tak samo mocno jak cebuli.
Tyle że cebula nie odgryzie mi połowy ręki...

Na koniec rzecz o diecie. Już wiem, że jutro poniosę sromotną porażkę podczas ważenia. Wiem też, że vitaliowa dieta jest chwilowym elementem, który wykorzystam do końca trwania abonamentu. Nie obejdzie się bez wizyty u profesjonalnego dietetyka. Nie może być tak, że kilka dni normalnego odżywiania powodują aż tak drastyczny wzrost wagi. Nawet jeśli  istotnie to tylko woda.

  • sachel

    sachel

    20 września 2016, 12:44

    Masz talent do pisania! Przeżyłam wszystko z Tobą :)

    • cantarella036

      cantarella036

      20 września 2016, 17:27

      miło słyszeć, że moje wypociny znajdują czytelników :)

  • mudid

    mudid

    16 września 2016, 08:17

    pasikonik też by ci nie odgryzł połowy ręki hahaha. opis trafny, bo zanim napisałaś o jakim potworze piszesz, domyśliłam się o co chodzi ;)

    • cantarella036

      cantarella036

      16 września 2016, 09:16

      Wolałam nie ryzykować. Ręka czasami się przydaje :)

  • Naturalna!

    Naturalna! (Redaktor)

    15 września 2016, 23:00

    Hehehehehe ;) jakbyś spalala slonine z takim wdziękiem i polotem w jaki tworzysz te swoje opowieści dziwnej treści to byłabyś laska jak talala.... ;) a tak to musisz tracić kasę na kolejnego dietetyka który może okazać się niewypałem. .. różnie to bywa.

    • cantarella036

      cantarella036

      16 września 2016, 06:45

      Różnie - zgadza się. Ale zawsze zamiast próbować mogę usiąść w kąciku i nie robić nic, więc wole już troche poeksperymentować na sobie :)