Diety jeszcze nie ma, ale powoli czas przestawić się na myślenie o obiedzie w kategoriach "ugotuje,nie przypale,daj-bożu-sie-nie-otruje" niż "przywiozą, zjem, wyrzuce styropian". Dziś pozwoliłam sobie jeszcze na gotowca, podobnie jak pozwolę sobie we środę, natomiast na jutro mam - uwaga, uwaga - własnoręcznie upichconego kuraka z kaszą gryczaną :D
Nie no, nie spodziewajcie się cudów, kreatywnością w kwestii gotowania nie grzesze nadal, i to raczej nie ulegnie radykalnej zmianie.
Co do treningu - wczoraj był squash (przerżnęłam 3-0, żeby z bluzgiem na ustach wygrać kolejny mecz i urwać jeszcze dwa sety). Była też lampka wina po (wytrawnego naturalnie, które smakuje jak kwaśnica, ale ponieważ jako się rzekło, zakończyłam swój długoletni związek z cukrem - innego ni ma i nie będzie :/
Dzisiaj póki co crossfit po pracy, ale nogi dopominają się o wybieganie, więc prawdopodobnie wieczorem wyprowadze je jeszcze do parku. Chyba ciągle mają mi za złe, że w weekend nie wzięłam ich do Lasku Wolskiego. Troche strzelają w kolanach w przysiadzie. Lepiej nie drażnić.
Hesus, ile zmywania po tym kurczaku :/ Tak będzie codziennie?