Witajcie kochane! Dziś poniedziałek, a to znaczy, że dziś dzień oficjalnego ważenia. I dziś rano uroczyście stanęłam na wadze i... zobaczyłam 66,5 kg, czyli -0,5 kg od ostatniego ważenia. No szału nie ma, ale grunt, że w dół a nie w górę :) Tak więc woohoo, jest mnie trochę mniej!
Jeśli chodzi o jadłospisy, to wybaczcie, ale w weekendy naprawdę nie mam głowy ani czasu na pamiętnikowanie. Dlatego mam dziś dla Was menu z soboty i niedzieli - z piątku niestety nie będzie, bo stołowałam się wieczorem u rodziców i nie byłam w stanie nawet na oko wszystkiego policzyć. Poza tym nie "nagrałam" jednego power walku, więc nie wiem ile spaliłam, nie ma sensu zatem liczyć kalorii z piątku. Ale poza jednym kawałeczkiem ciasta marchewkowego mojej mamy byłam bardzo grzeczna :)
Jeśli chodzi o sobotę to cóż... Nie była najbardziej dietetyczna. Mój już dawno temu obiecał, że zrobi prawdziwego hamburgera no i w końcu zrobił. Tak więc zjadłam jednego hamburgera na obiad i jednego na kolację. Kalorycznie nawet nie najgorzej, ale tłuszczu co nie miara. No i z okazji weekendu piwo wpadło. Treningu też nie zrobiłam, bo po czwartkowym treningu na nogi nie mogłam chodzić. Serio. Wstawanie i siadanie było okropne. Pierwszy raz zakwasy czułam aż trzy dni i to takie bolesne. Nie chciałam przedobrzyć. Poszliśmy tylko na mały spacer i zakupy, tyle jakoś przeżyłam :D
Niedziela była dużo lepsza dietowo, z resztą zaraz zobaczycie. Treningu też nie zrobiłam, ale zanim zaczniecie krzyczeć muszę zaznaczyć, że znowu byliśmy na spacerze. Łaziliśmy po parku przez trzy godziny. Oczywiście nie był to power walk, czasem sobie przysiadaliśmy na chwilę, ale spalonych kalorii trochę się uzbierało, same zobaczycie. Byliśmy potem tak padnięci, że do końca dnia nie wstaliśmy z kanapy - a ja widząc ile spaliłam, pozwoliłam sobie na to z pełną premedytacją.
Dziś mam już dogadane z Moim, że ja wracam z pracy to robię trening, a on w tym czasie gotuje swoje popisowe danie - makaron z sosem pomidorowym :) Dziś już prawie zakwasów nie czuję, więc żadnej wymówki nie mam. Ok, to teraz zaległe jadłospisy...
Sobota
Śniadanie: najdziwniejsza jajecznica świata a'la Cathwyllt (3 jajka + cebula podsmażona na oleju + pomidor + płatki owsiane) - 448 kcal
Obiad: hamburger autorstwa mojego ukochanego - 503 kcal
Kolacja: hamburger ponownie - 503 kcal (tym razem już bez zdjęcia)
Bonus: piwo - 645 kcal
Razem: 2100 kcal
Trening: spacer - 414 kcal
Bilans kalorii: 2100 - 2009 = 191 kcal
Niedziela
Śniadanie: 2 kromki chleba pełnoziarnistego z szynką (jakąś, podkradłam Mojemu) i jajkiem, do tego odrobina majonezu - 476 kcal
Lunch: krem bananowy posypany czarnym sezamem - 265 kcal
Obiad: meksykańskie risotto - 634 kcal
Bonus: piwo - 430 kcal
Razem: 1805 kcal
Trening: spacer - 1408 kcal
Bilans kalorii: 1805 - 2885 = -1080 kcal
Jak widzicie, różnie bywało, ale koniec końców pół kilo w dół, więc uznajmy, że jest ok. Mam u Was strasznie zaległości, więc nie paplam już więcej, tylko lecę te zaległości nadrobić :)
aniloratka
18 kwietnia 2018, 10:19tez zrobilam burgery w niedziele :D potem zdychalismy przez godzine na kanapie :D
Cathwyllt
18 kwietnia 2018, 11:23Burgery są najlepsze :D
wPatka
18 kwietnia 2018, 07:23:D Gratuluję waga w dół :D
Cathwyllt
18 kwietnia 2018, 09:51Dzięki :D
KochamBrodacza
16 kwietnia 2018, 21:58Ten hamburger! :P Fajnie że waga spadła :) Oby teraz do przodu! :*
Cathwyllt
17 kwietnia 2018, 12:04Hamburger był trochę ubogi bo ogórków kiszonych nie mieliśmy ani cebuli, ale i tak miło tak czasem na diecie zgrzeszyć :D
KochamBrodacza
18 kwietnia 2018, 21:40Oj tam mimo to wygląda apetycznie! :D
theSnorkMaiden
16 kwietnia 2018, 14:33Z czego ten krem bananowy poza bananami???
Cathwyllt
16 kwietnia 2018, 18:59Z niczego - 2 mrożone banany, zblendowane. Początkowo robią się grudki, ale potem zmieniają się w taki właśnie krem. Czasem dodaję łyżeczkę kakao i wychodzą lody czekoladowe, czasem masło orzechowe i to jest moja ulubiona wersja :)
theSnorkMaiden
17 kwietnia 2018, 08:51O kurde! Musze zamrozic banany!!!
Dama.Kameliowaa
16 kwietnia 2018, 11:25Omg! Ale bym zjadła takiego hamburgera, mniam! No i oczywiście gratuluję spadku bo jaki by nie był to najważniejsze, że w dół ;)
Cathwyllt
17 kwietnia 2018, 12:03Tak, zdecydowanie tylko to się liczy, nie ważne, że mało :)