Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień trolla.


O tak, dzisiaj u mnie dzień trolla z moją wagą i centymetrami w roli głównej. Bo widzicie- wchodzę dziś na wagę, z czystej, ludzkiej ciekawości (jak zwykle niczego wielkiego się nie spodziewając) ale to co widzę przerasta moje najśmielsze oczekiwania, waga drgnęła... w górę. To już jest wyraźna złośliwość z jej strony- trzymam dietę, pocę się niemiłosiernie przy różnych wygibasach, wlewam w siebie z bólem litry wody (a jestem typem wielbłąda- jedna kawa dziennie to wystarczająca dla mnie ilość płynów), a waga stoi w miejscu. Ubiegły weekend spędziłam jednak w rozjazdach i jadłam przez cztery dni normalnie, tak jak każdy statystyczny człowiek jada i żyje zdrowy i szczęśliwy- z piwkiem do wieczornego filmu, obiadkiem z kawałem mięcha i kanapkami na śniadanie. I co? I waga podskoczyła w górę ponad kilogram. Ręce załamać i rozpaczać nad niesprawiedliwością człowieczego losu. Całe życie spędzę na diecie żeby utrzymać wagę słoniątka, rewelacja! Coraz bardziej skłaniam się ku starej, dobrej diecie pod tytułem "jak jesteś głodny to znaczy że chudniesz" czyli jedzeniu ilości znikomych, niezdrowych i absolutnie niewystarczających. Ale tylko tak udało mi się zrzucić kiedyś ponad 20 kilo... A centymetry? Śmieją mi się w twarz generalnie. Nie lubię się żalić, ale w tej sytuacji aż chciałoby się zakrzyknąć: Jak żyć?!


Nabieram pewności dlaczego od dzieciństwa uwielbiam trolle, podobieństwo jest wręcz uderzające... :D (może włosów mam nieco więcej, ale troll ma za to zgrabniejsze nogi)