Ostatnio tknięta refleksją, zaczęłam zastanawiać się jak działa ta moja tytułowa parafraza. Jak to jest że widząc na ulicy czy chociażby tu na Vitalii dziewczyny o kształtach podobnych do moich czy większych, mogę z czystym sumieniem zachwycać się ich urodą, a sama siebie ganię za fałdkę tu czy ówdzie. Konkluzja jest jedna- piękno nie zna rozmiaru, zna go tylko mój krytycyzm wobec odbicia w lustrze. Bo czy było mnie 20 kilo mniej czy więcej, tak samo surowo siebie oceniałam. Mówi się że na świecie nie ma sprawiedliwości- ciężko żeby była skoro sami traktujemy siebie tak niesprawiedliwie.
Ta pani na przykład- jest absolutnie rewelacyjna, "zakochałam" się w niej od pierwszego spojrzenia na jej bloga. A ja? Mam podobny typ urody (ciemne oczy, ciemne włosy) którego u siebie absolutnie nie cierpię i najchętniej utleniłabym włosy do białości i permanentnie nosiła białe soczewki żeby pozbyć się tej "ciemnoty" :P Kilogramy? Pani ze zdjęcia powyżej ma nadwagę, i to (w mojej ocenie) stopniowo się pogłębiającą, ale co z tego? Nie widzę kilogramów kiedy na nią patrzę. Za to swoje dostrzegam jakbym w oczach miała centymetr, i to jakiś przekłamany, bo zawsze pokazuje za dużo. Nie, przepraszam, zdarza mu się pokazywać za mało- szczególnie w okolicy gdzie powinny znajdować się piersi i pośladki,a znajdują się rozległe równiny płynnie przechodzące w fałdki które za cholerę nie chcą się tworzyć tam gdzie powinny :P