Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Podsumowanie roku "odchudzania".


Pierwsze słowo jakiego należałoby użyć do podsumowania to: katastrofa. Mniej więcej rok temu, po świątecznym obżarstwie, postanowiłam pożegnać się z tłuszczykiem. I co? W zasadzie udało mi się, owszem, ale połowicznie. Zgubiłam w dziwnych okolicznościach (jedząc jak ptaszek ewentualnie harując jak wół) kilka kilogramów które jednak z powrotem zobaczyłam przed chwilą na wadze. Wiem że ważenie się wieczorem, dodatkowo podczas miesiączki i po jedzeniu nie ma całkowicie sensu, ale potrzebowałam chyba silnego impulsu. Uzależnienie od jedzenia ma tą podłą wadę że w przeciwieństwie do papierosów nie da się go tak po prostu odrzucić, a dawkowanie sobie przyjemności jest wyjątkowo wyrafinowaną formą tortury :D Kilka świątecznych dni obżarstwa i miesiąc rozleniwienia sprawiły że cofnęłam się na początek drogi. Kiedy sobie pomyślę co mogłam zrobić z moim ciałem przez ten rok, aż krew mnie zalewa że dotarłam do punktu wyjścia.  Przez chwilę miałam ochotę walnąć to całe przedsięwzięcie i dać sobie spokój, ale wskoczyłam na orbitrek i jakoś mi przeszło. Tak sobie pedałowałam, i pomyślałam że w moim wieku, najwyższy czas wprowadzić do życia jakąś dyscyplinę bo moja wola jeśli kiedykolwiek była żelazna to dawno zeżarła ją rdza. "Płynięcie na fali" chyba nie zawsze mi służy, nie tylko w kwestii odchudzania. Może dobrym pomysłem jest spisanie sobie na kartce punktów, nakazów, zakazów, jakiś celów? Wprowadzenie jakiegoś systemu nagród? Ukręcenie na siebie jakiegoś bata? Teraz potrzeba mi silnej, łatwo strawnej motywacyjnej papki! A cóż jest w tej roli lepsze od zdjęć pięknych kobiet? (zakochany)


Zaklinam się na wszelkie świętości, jeśli kiedyś będę miała chociaż w połowie tak cudowną figurę, nie tknę czekolady do końca życia :x

  • julcia56542

    julcia56542

    10 stycznia 2015, 16:32

    nie "jęśli będę miała" tylko stanowcze BĘDĘ MIAŁA!:) powodzenia :*