Postanowiłam zmusić się do jakiejś regularności wpisów żeby samą siebie zmotywować do poprawności- przecież wstyd byłoby pisać ciągle o tym że uległo się czemuś pysznemu albo dało się ponieść lenistwu Ale nie dałam się, chociaż dziś było ciężko, baaardzo ciężko. Odkąd tylko wybiła 5:50 i mój budzik rozdzwonił się na dobre, jedna myśl prześladowała mnie natrętnie: CZEKOLADA, w ilościach jakie tylko wyobraźnia potrafi serwować. Cały dzień słyszałam w myślach chrupanie ciasteczek, szelest folii z której odwija się tabliczkę, czułam ten cudowny zapach... Otarłam się o szaleństwo :P Ale nie uległam, chociaż w sklepie patrzyły na mnie błagalnym wzrokiem cukiereczki, batoniki, czekoladki, ciasteczka- ja kupiłam bananka do jutrzejszej owsianki i grzecznie powędrowałam do kasy. Uległam natomiast chlebowi żytniemu, chociaż "ciemne" produkty sieją zamęt w moim układzie trawiennym i staram się je ograniczać do minimum zupełnego. Ale ten zapach gorącego chleba... Moje jelita będą musiały mi wybaczyć tą zbrodnię
Jutro mam dzień wolny, to nie często się ostatnio zdarza i chociaż mam cholernie dużo uczelnianych zaległości, już myślę o jakimś przeglądzie szafy i wielkim sprzątaniu- w końcu sesja się zbliża, nauka to ostatnie o czym myślę Może wreszcie znajdę też trochę czasu aby skończyć czytanie książki. Także jutro:
A w ramach zachęty do ćwiczeń: nogi (i spodnie) jak marzenie! Ubrania będą chyba zawsze jedną z moich największych motywacji :D