Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Trudne początki


Postanowiłam założyć to konto, aby nie przybrać na wadze przebywając w USA(a nawet zrzucić trochę kg). Przed wyjazdem tutaj byłam tak zestresowana, że jadłam bardzo mało - około 500 do 1000 kcal dziennie, zdarzyły mi się też wymioty, więc wiem, że przez tydzień najzwyczajniej w świecie głodowałam. 

Wiadomo, nowe miejsce, brak bezpośredniego kontaktu z rodziną i znajomymi może człowieka dobić, szczególnie, że okazało się, że moja praca jest ciężka i okazjonalnie mam jeden dzień w tygodniu wolny(pracuję jako sprzątaczka). Nigdy nie pracowałam fizycznie, także początki były bardzo trudne, teraz już się trochę wprawiłam, ale codziennie rano, przy sprzątaniu drugiego domu miewam lekkie załamanie. 

Co do mojej diety to jest ona raczej monotonna, ponieważ tutejsza stołówka wydaje dania iście w stylu amerykańskim, czyli tłusto i dużo. Na szczęście są dostępne surowe warzywa, których próbuję jeść jak najwięcej oraz czasem serwują ryż czy pieczonego łososia. Na obiad zwykle jadłam warzywa, które podejrzewałam, że był gotowane, jednak ostatnio zauważyłam, że zbyt 'się świecą' więc najprawdopodobniej dodają do nich masła lub innego tłuszczu. Załamałam się, ponieważ była to podstawa mojego dziennego jadłospisu... I teraz jestem skazana jedynie na warzywa w formie surowej. W Stanach niestety wszystko jest drogie, ostatnio byłam zmuszona kupić ciemny chleb za 5$ bo tylko ten nie miał w składzie na drugim miejscu cukru lub innego syropu. Jem dużo owoców, jednak wiem, że nie powinnam, ale muszę mieć z czegoś energię do pracy.

Po ekscesach z głodowaniem wywołanych opuszczeniem kraju powiedziałam sobie, że muszę zwiększyć dawkę dostarczanych kalorii aby doszczętnie nie spowolnić swojego metabolizmu. Zaczęłam powoli dodawać po mniej więcej 50 kcal codziennie i obecnie jem przeważnie 1250 na dzień. Wydaje mi się, że to cały czas za mało, jednak trudno mi 'uzbierać' ich więcej z produktów nadających się do spożycia. Przykładowo przedwczoraj serwowali burgery, więc musiałam zadowolić się samymi warzywami. 

Co dziwne, po przyjeździe tutaj nie odczuwam potrzeby jedzenia mięsa(może to przez widok zawiesistych, tłustych sosów, w których ono pływa). Ograniczam się tylko do indyka bądź ryb. Pamiętam, że pierwszego dnia w lodówce były dostępne kanapki z ciemnego pieczywa tuńczykiem i sałatą i bardzo się ucieszyłam, że będę co miała jeść na śniadanie. Niestety, szybko się skończyły, a te, które widzę codziennie zawierają góry szynki lub salami, a takich kanapek nie zamierzam w siebie wrzucać.

Mój dzisiejszy jadłospis składał się z:

śniadanie: duża nektaryna, banan, dwie kromki mojego ciemnego chleba(drogiego niczym shake z pulp fiction)

obiad: średni talerz, na którym połowę zajmowały 'gotowane' warzywa, a połowę ryż + do tego mała miseczka pokrojonych mango i melona ze śladowymi ilościami borówek

kolacja: mały kawałek pieczonego łososia z ryżem, z pięć pomidorków koktajlowych, do tego troszkę sera pleśniowego dla smaku

Niestety czuję się głodna. Wiem, że to zbyt mało jedzenia, szczególnie, że przez około 7h ciężko pracuję fizycznie(ścielę dużo ogromnych łóżek, czyszczę łazienki, których jest np. po dwie, trzy na dom, odkurzam, a do tego jestem zmuszona wozić wszystkie potrzebne przybory typu ręczniki, pościele na wielkiej plastikowej taczce a odległości między domami też nie są małe), ale nie mam pomysłu co jeść. 

Nie chcę przytyć. Nie chcę, żeby ludzie popatrzyli na mnie za dwa miesiące i pomyśleli: no tak, była w Ameryce. WIDAĆ. Ale mam wybór między spasieniem się jak przystało na osobę odwiedzającą USA bądź zagłodzenie się niewystarczającą ilością zdrowego jedzenia.