Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
12.


Wróciłam do żywych. Tzn po 2 dniach ciężkich przeżyć powstało kilka prostych i przyjemnych decyzji, otóż jeśli na prawdę nie mam ochoty na ćwiczenia, to ćwiczeń nie będzie. Jeśli mam ochotę na słodkości, to raz w tygodniu, powiedzmy w niedzielę, można mi zjeść niewielki kawałek ciasta, czy czegoś tam... powiedzmy cukierka. 
Ryż i kasze są dobre.
Chleb pełnoziarnisty też jest dobry.
Czy inny pumpernikiel (kto wymyśla takie nazwy).

Bieganie! To nie prawda, ze wszyscy będą się patrzeć i śmiać ze mnie... To na prawdę nie prawda.

Ważenie się wtedy, kiedy widać wizualnie jakieś efekty i "czuć w kościach", że schudłam.
 Dzisiejsze moje menu szału nie czyni. 
Po wczorajszym obżarstwie odchorowanym w nocy, śniadanie pominęłam.. no niestety.. Na obiad warzywa z rybą, na kolację owsianka, w międzyczasie inka z mlekiem.

20 minut ostrego skakania z dziećmi w ramach rozgrzewki, pulsometr potwierdzał, że jestem rozgrzana... 40 minut na stepperze, 
W sumie spalone 500 kcal, 0,06 kg tłuszczu :P 
Ciekawe.. codziennie mam taki wynik, a waga ani drgnie. Ot cuda techniki...
  • sunnyannie

    sunnyannie

    1 marca 2014, 09:23

    Tak uświadomiłaś mi, że kiedy przyjdzie gorszy dzień, trzeba pomyśleć "spokojnie, nawet jak zgrzeszyłam, to nie koniec świata, trzeba się podnieść i iść dalej w kierunku celu. W końcu sama tego chcę, nikt mi nie karze. Po deszczewym dniu zawsze wychodzi słońce, więc cierpliwości :)"

  • mafre

    mafre

    28 lutego 2014, 19:47

    bardzo rozsądne założenia :)