Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
jestem beznadziejna


Zwyłam się właśnie. Może to przez okres, może to przez gorszy dzień (chociaż właściwie to dużo zrobiłam i byłam zadowolona). W każdym razie dobrą godzinę płakałam. Nie umiałam powiedzieć nawet na głos dlaczego ja właściwie płaczę. Bo chyba to wstyd. I sama robię sobie z tym problem. Może nikt tego nie widzi tylko ja? 

Umiałam tylko powiedzieć ze jestem beznadziejna i rozpłakać się jeszcze bardziej. Nie umiem na głos powiedzieć, że jestem beznadziejna bo: 

  • jestem gruba;
  • bo znów mam syfy na twarzy i plecach (chipsy jak nic, wczoraj zjadlam paczke lays a dziś już sa...);
  • bo mam mega cellulit i rozstepy;
  • bo jestem nie kształtna;
  • i jestem sama tzn bez żadnego faceta;
  • i nawet nie mam żadnego kolegi, z którym można iść na wesele. 
  • i nie umiem prosić o pomoc, nie potrafię poprosić zeby ktoś mi przykręcił coś, lub uszczelnił umywalkę, lub umalował coś, skleił szufladę, przywiózł/zawiózł/podwiózł/odwiózł, pomogł napisać coś, zrobic prezentację, o nic. Sama to wolę zrobić. Taka Zosia Samosia. A nawet jak ktoś proponuje to często nie chcę, bo zaraz mam w głowie teksty ojca i narzekanie ze coś musi zrobić. 
  • i nie umiem rozmawiać z obcymi, dopiero jak się poznamy to się otwieram i jestem normalna.

I dlatego jestem beznadziejna. Umacniana w tym od dzieciństwa, i to nic ze moja wspólokalrka jak zapytala czemu wyje i usłyszała ze "bo jestem beznadziejna" to kazała mi się puknąć w czoło i zobaczyć co ja gadam. Gdzie ja doszlam. Co osiągnełam i jak sobie radze w życiu. Więc ja rozwyłam się jeszcze bardziej. No to usłyszłam, że ja mam zawsze do wszystkiego dorobie jakąś ideologię, którą umiem sensownie wytłumaczyć ale ona taka wcale może nie być. Tak i to może prawda. 

Męczy mnie to. Naprawdę aż boli. Teraz rozwyłam się bo muszę do piątku podać czy idę na wesele czy nie idę. Wesele za miesiąc. Koleżanki z pracy. Zaproszone 3 osoby - obie ok. 40 kilku lat. Obie z mężami. I ja - sama. Slub 30 km pod miastem, wesele kolejne 30 km od miejsca gdzie ślub. Powrot z wesela - ok. 30 km od miasta. I mam dylemat iść? czy nie iść? Miesiac temu pomyslalam - pojde a co tam, może znajde kogoś z kim pojde ale nie szukalam bo chorowałam. Teraz? nawet nie mam z kim. naprawdę nie mam zadnego kolegi wolnego. Nie mam jak tam dojechać ani jak wrócić. NA weselu będą raczej ludzie starsi. Ale zaproszenie to raczej taki zaszczyt. I dylemat. A tego samego dnia dostalam zaproszenie na slub przyjaciolki z liceum w rodzinnym miescie. I pomyslalam trudno, kilka lat bez braku kontaktu i co mi tam. Mam wesele w końcu. Ale teraz nie wiem czy chce isc na to wesele. 

Wiem, moje problemy może są i głupie. Mam sukienkę. dokupić buty tylko. Na wesele może zawiozła by mnie któraś koleżanka z mężem. ALE ja nie umiem poprosić..... i nie chce czuć się wdzięczna. za nic. 

jestem beznadziejna. 

I bawi mnie to jak mi moje koleżanki mówią, że ich faceci mnie bardzo lubią. Tak mnie faceci lubią ze jestem sama..... i nie mam z kim iść na wesele. a wesel 4...

  • RapsberryAnn

    RapsberryAnn

    14 kwietnia 2016, 21:41

    jutro czekam na listę co w sobie lubisz, i nie żartuję ma tu się pojawić bo ja na nią czekam!

    • deemcha

      deemcha

      17 kwietnia 2016, 12:18

      o to będzie trudne zadanie, ale podejmę się. Dziś wieczorem postaram się coś wyklepać :)

  • zwolkam

    zwolkam

    14 kwietnia 2016, 08:16

    To może moja historia nieco Cię zmobilizuje, aby iść na to wesele, gdyż ja dzięki takiej sytuacji poznałam męża :) Kilka tygodni przed byłam na kawie z koleżankami, podczas której stwierdziłam,że mam dość chodzenia na wesele sama i czy nie mają jakiegoś wolnego kolegi, który dobrze tańczy.Nie musi być przystojny, wygadany, byle był wysoki (ja mam 176cm ) i dobrze się ruszał. Tak koleżanka przez fb zapoznała mnie z Piotrem, który od prawie 3 lat jest moim mężem, a ja od tamtej pory uwielbiam wesela, gdyż zawsze mogę się niesamowicie wytańczyć (mój mąż jest instruktorem salsy, także rusza się rzeczywiście bardzo dobrze :P). Powodzenia i udanej zabawy na weselu! :)

    • deemcha

      deemcha

      17 kwietnia 2016, 12:19

      oooooo motywujące!

  • luska.nr

    luska.nr

    14 kwietnia 2016, 01:06

    Każda okazja do wyrwania sie chociaz na chwile od szarej codzienności jest dobrym rozwiązaniem ! :) Idz kobieto! Co Ci szkodzi? Pobawisz sie, zrelaksujesz a moze i poznasz kogos interesującego ? :) Kazdy ma słabsze dni. To całkiem normalne. Pozwól sobie na chwile rozczulenia a pozniej pozbieraj sie do kupy i zrób cos co cieszy Cie najbardziej:*

    • deemcha

      deemcha

      17 kwietnia 2016, 12:20

      Racja, trzeba wychodzić do ludzi. Oderwać sie i zrelaksować. Nie ma co zamykać się w 4 ścianach! Dzięki!

  • luska.nr

    luska.nr

    14 kwietnia 2016, 01:05

    Komentarz został usunięty

  • karaluszyca

    karaluszyca

    14 kwietnia 2016, 00:54

    A ja kiedyś byłam sama na weselu i... świat się nie skończył :D Pojedź taksówką. Nie powiem, żebym na takiej imprezie czuła się przefantastycznie, ale co tam, pomyślałam, że musze iść, miałam fajna kieckę i włosy i prawie nie tańczyłam jak dobrze pamiętam, bo wszyscy byli w parach i te harpie trzymały facetów jak na smyczy, ale byłam i żyję. Nie przejmuj się, to tylko wesele- w połowie wszyscy będą pijani i obojętni na to co wokół :D

  • Mich_elle

    Mich_elle

    14 kwietnia 2016, 00:54

    Ojj, wiesz co, ja też tak czasem mam. I też usłyszałam, że dopisuję sobie scenariusz/ideologię, za dużo biorę do siebie. Przejmuję się pierdołami, które powinnam olać i nawet się nad nimi nie zastanawiać - a czasem to one mnie totalnie potrafią załamać. Na co dzień staram się "spinać poślady", ale jak mam słabszy dzień to klękajcie narody! Nic mnie nie powstrzyma od płaczu. I myślę tak samo jak Ty - że jestem beznadziejna, dno i metr mułu. I waga nie ma tu nic do rzeczy... Ani kwesta bycia singlem lub w nie (mam faceta, i co? - ostatnio mu się rozryczałam, że jestem do kitu i chyba nie nadaję się do związku! -> oczywiście to był tylko i wyłącznie mój wymysł). To po prostu siedzi w głowie. W takich sytuacjach same dla siebie jesteśmy najgorszym wrogiem. Besztamy się nie wiadomo za co. Nie wiadomo czemu ma to służyć. Czasem jestem na siebie za to wściekła. Powtarzam sobie: "jak inni mają w Ciebie wierzyć, skoro Ty sama w siebie nie wierzysz?". Ehh. Czasem trzeba "zluzować majty", znaleźć sobie jakieś zajęcie i po prostu nie myśleć za dużo. Czasem im więcej się myśli, tym gorzej ;)