Pamiętnik odchudzania użytkownika:
deemcha

kobieta, 37 lat, Coco Island

164 cm, 106.70 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Ćwiczyć codziennie, no i schudnąć raz na zawsze!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 września 2016 , Komentarze (2)

Czas płynie nie ubłagalnie. Miesiąc po urlopie stwierdzam, że jestem inną osobą. Niby to ja, a jednak jak nie ja. Zmiany.. grzywka, waga, osobowość. Założyłam profil na badoo. Dodałam 1 zdjęcie. Zdjęcie na którym widać moją twarz i mnie do wysokości piersi. I cieszę się popularnością, oddzywa sie do mnie wielu facetów, chcą się spotykać. W różnych celach.. dużo szukających dyskretnej przyjaciółki. To oczywiście poprawia nastrój, podbudowuje. Piszą mi tu że jestem ładna, atrakcyjna, seksowna itd. A ja? się czuje jak oszustka. Tak pomyślalam właśnie. Że jak bym dodała cała siebie to bym miała duuużo mniejsze zainteresowanie. A jak ktoś sobie mnie zobaczy na zdjęciu twarzy to pomysli "fajna dziewczyna", jak dostanie zdjęcie całej mnie , na którym wyglądam fajnie, bo to z wesela to musi czuć się oszukany. Zawiedziony. Ja bym się chyba tak czuła. I przypomniał mi się tekst kolegi, "Ty to zawsze będziesz sama. Bo normalny facet jak Cie pozna to uzna, że jest dla ciebie za słaby, że zasługujesz na kogoś lepszego, bardziej ogarniętego itd. A dla gorszego faceta.. to ty będziesz za słaba, bo nie nosisz rozmiaru 36. I jakbyś Ty nosiła rozmiar 36 to i tak będziesz sama.. bo normalny - nie podejdzie, nie wystartuje. A od debili się nieodpędzisz. Ale.. jakby ten normalny się odważył, a ty byś nosiła rozmiar 36 to ja mu zazdroszczę, bo był miał świetną kobietę". Wtedy go wyśmiałam. Dziś zaczynam chyba rozumieć. 

I byłam w zeszły weekend na weselu. Sama. Myślałam że to będzie tragedia. Każdy sparowany. Ja sama. Ale już po półgodzinie znalazłam adoratora na całą noc. Obtańcowal mnie, obskakiwal itd. a Jego kobieta siedziała obok i nic a nic sobie z tego nie robiła. W każdym razie, to też mnie zmotywowało, podbudowało. Na badoo pisze z wieloma facetami, głównie młodsi bo taka dziura wiekowa jest. Albo starsi - z dziećmi, po rozwodzie. I spotkałam jednego - wydaje się normalny. Od razu chciał się spotykać, ale ja że ja szukam faceta w moim rodzinnym mieście a nie mieście zamieszkania to pojawił się problem Odezwał się po raz pierwszy jak byłam w drodze do rodzinnego domu, chciał się spotkać. Ale nie dałam rady. Za dużo naplanowane już było. Za kilka dni znów byłam w domu, ale dosłownie na kilka godzin, też dał do zrozumienia, że chciałby iśc ze mną na spacer. Kilka dni pózniej znów byłam w domu i zaplanowalam sobie, że ok, dziś dam rade, spotkamy się. Wiedział, że jestem bo znów pisał ze mną rano, jak byłam w drodze. Ale spotkania nie zaproponował. Pisał wieczorem i wiedział, że siedze właściwie na balkonie i się relaksuję (a mieszkamy na sąsiednich osiedlach, moze 500 m. od siebie). I od tego czasu przez tydzień się nie odezwał. A ja chciałam już go zabrać na  wesele. Wczoraj ja się odezwałam pierwsza, zrobiłam śledztwo czy może kogo poznał, czy wszystko ok bo nie widuje go na badoo i pisał normalnie. Twierdził, że nie. Dziś znów go nie było. A ja? ja o nim myślę, tak naprawdę o jedyny facet którego  z którym bym mogła się stamtąd spotkać póki co. W ogóle mam ochotę usunąć to całe badoo. Czuję się jak oszutka, zawodzę ludzi. Spodziewają się kogoś fajnego a dostają rozmiar 46-48, z ładną buzią. IA ładna buzia to za mało.  Co ja mam z nim zrobić? sama zaproponować spotkanie?

waga? skacze.. od 105,7 do 107,3. euthyrox energii dodał. 

12 sierpnia 2016 , Komentarze (2)

Oczywiście u mnie wszystko chwilowe. Chwilowo liczyłam kalorie, chwilowo używałam balsamu Elancyl. Chwilowo robie wszystko, potem jeden dzien odpuszcze... a, macham ręką. Drugi.. wyrzuty sumienia. A potem głupio wrócić. I tak zawsze. Zawsze zawsze. Więc jjak by mogło byc tym razem? 

W kazdym razie byłam ok. 2 tyg temu u Endokrynolog. Dała euthyrox, pomarudziła, że taka ładna jestem, że aż głupio żebym nie schudła. Że ona już chyba u mnie widzi taki stan: "waga nie spada, to szukajmy coś, jakiejś choroby, a choroby nie ma". I ma racje. Fiksuje. 

Pojechałam na wakacje. Urlop 8 dni w górach, polskich, naszych górach. Żadne Zakopane. A dzicz. Chatka w środku lasu, zero cywilizacji, zero neta, zero zasięgu telefonów. I tak o to wdrapywałam się na szczyty pobliskie. Zdobywałam góry ok 1000-1200 m.n.p. Zupełnie nieświadoma, że wchodzę na wyższe szczyty niż Trzy Korony, które kilka lat temu były dla mnie rzeczą baaaardzo odległą, niemożliwą. Milion razy chciałam się poddać, nie dawałam rady. Oni jak kozice, hop hop do góry. Ja zadyszka. Ale pierwsze dni marudziłam, że nie dam rady. Że może się wrócę. Ale nie, nie pozwolili. (Okropna byłam z perspektywy czasu, ale serio,  momentami akcja serca była ok. 170, czułam kryzys już). I tak wstawaliśmy rano, szliśmy na szlak, męczyliśmy się, wracaliśmy i spać i znów :) Wieczorem oglądaliśmy gwiazdy, liczyliśmy spadające ;) Niby to dziś noc spadających, ale tam było pięknie widać już wtedy. Miałam troszkę marzeń.

W każdym razie odpoczełam, zdystansowałam. Dokonuje zmian. Wczoraj pod wpływem impulsu (a raczej po obejrzeniu zdjęć z wyjazdu) poszłam do fryzjera. Mówię do Pani, że chce grzywkę, miałabyć na bok, wyszła na prosto. Część osób mówi ze wyglądam super, część, że bardziej optymistyczniej, część ze poważniej, część ze starzej. Część wcale nie komentuje. Ja sama nie wiem. Podoba mi się, że podkreśla moje oczy.. ogólnie chyba lepiej, bardziej ogarnięcie...ale czy to był dobry pomysł tak zrobić na 3 mc przed weselem siostry? nie wiem :D 

Wrócilam z wagą 106,5kg. Wyjeżdzaam ze 108,5kg. Dziś 106,3kg. Nie mierzyłam się. 

13 lipca 2016 , Komentarze (4)

Dziś jest zły dzień. Ostatnio zaczęłam się badać, chodzić po doktorach i o ile z poprzednich badań ok, o tyle teraz jest lipa. Ortopeda - dłoń do operacji, a stopa? hm.. neurolog może, trzeba szukać. Stomatolog... moje mega zębą też zaczynają prosić o pomoc. To tak w skrócie. Zaczynam się sypać przed 30tką. I w związku z tym dziś gorszy dzień mam. Ale nie dam się! Mam jeszcze 8 mc, to może dać 40kg! :D będzie wtedy? 68kg! :D mnożnki ;) Ale nic damy rade! będe chodzic jeszcze w butach na obcasie :) 

 Wagowo - wieczorem 107,9kg. 

Kalorycznie - ok. 900kcal 

trening- brak. 

12 lipca 2016 , Komentarze (5)

Waga: 107,5kg (-5,5kg od 27.06, dzień 16)

Wróciłam, wiem że po raz kolejny. Wiem, że pewnie na krótko, ale wróciłam. Zmieniłam podejście. Ściągnęłam aplikację Vitalii, Fitatu. Aplikacja dużo daje, naprawdę pilnuję i dodaję wszystko co zjadłam i widzę, że np. mogę objeść się kalafiora z pary i będzie max 33kcal (cała główka ma 88kcal - ok 800g), a  jak pozwolę sobie na 4 ciasteczka hit to jest ponad 200 kcal. Staram się jeść ok. 1500 kcal na przewidzianych 2068. Pozwalam sobie na słabości -  zjem 3 kosteczki ptasiego mleczka i widzę te 150kilka kcal to od razu mysle po co ci to było. Jak chcę sięgnąć po coś słodkiego to w głowię widzę te 3 kostki - 150kcal, albo 4 ciastka - 200. I moja ręka sięga np. po 250g malin za 73kcal! którymi najem się aż się "uleje".  Aplikacja pozwala się pilnować. Widzę, że zblizam się do 1700 - koniec buzia się zamyka nadany dzień :) 

Do tego siłownia. Kupiłam karnet. Mam kolejną aplikację - Netpulse. Moja siłownia ma skonfigurowaną bieżnię z tą właśnie apką, dzięki czemu loguję się do systemu a mój trening zapisuje się. Cały każde oszustwo wychodzi na jaw. Mam własne postanowienie, żeby z każdym treningiem pobijać swój rekord. Ostatnio w ciągu 50minut spaliłam na bieżni 650kcal. Staram się tam być codziennie. Do tego kupiłam rolki, jazda kończy się czasem hamowaniem na trawie, ale jadę. 

Mam oczywiście w dalszym ciągu lęki, że zostanie mi skóra obwisła i okropna. Jednak staram się używać ile mogę balsamów. Rano Elancyl Cellu Slim, a wieczorem oliwka/balsam brązujący/balsam nawilżający. Chodzę na saunę, stosuję bańki chińskie. Walczę ile mogę. Co będzie to będzie.... 

Przyznam szczerze, że jestem w szoku, że ta waga spada. Ostatnio przecież nic jej nie ruszało. Nic a nic. Może się unormowało to hormonalnie. Może to była ich wina. Po tym jak uciekłam śmierci spod kosy, przeleżałam w szpitalu na diagnostyce i zobaczyłam, że w badaniach ok to może głowa stwierdziła, że jednak pora schudnąć? I tak to leci? nie wiem. Ale nie ważne! niech leci! 

Z pozostałych spraw - na weselu byłam sama, w szpilkach wytrzymałam może 2h potem już baleriny, a od kwietnia mam problem ze stopą ową właśnie - ortopeda stwierdził, że jest ok, odsyła do neurologa. Bo noga drętwieje i cały czas ją czuję,  do takiego stopnia że jak się "zasiedzę" to muszę rozchodzić jak starsza pani swoje kości. 

A samopoczucie, śmieje się przez łzy. Nie podchodzę eurofycznie do tego spadku, nie wierzę w to, że schudnę. Nie liczę na cud. Wiem, że czeka mnie wielka harówka, a doba ma 24h. Czasem czuję, że przegrałam życie, że straciłam dużo czasu. Przykro mi, że nie ma faceta - ale kto by chciał taką wielką krowę jak ja. No proste, że nikt :) Najgorsze, że za 2mc kolejne wesela... wyjazdowe. 

A plan na odchudzanie - waga 85kg 01.11.2016 - czyli -22kg w 4mc . Aż przeraża... 

9 lipca 2016 , Komentarze (3)

Napisalam kilometrowy wpis. Pisałam 2h, płakałam, pisałam. Napisałam i usunęłam. Wrócę.. do Was. Teraz. Na wadze... 108,2!  W dwa tygodnie minus 5kg :) 

1 maja 2016 , Komentarze (9)

Tak, założyłam dziś sukienkę! Krótką i poszłam w niej do sklepu osiedlowego, co prawda tylko pod blokiem ale poszłam. Nie założyłam spodni. Specjalnie ją założyłam. Teraz siedzę w dłuższej tunice na balkonie. I przyznam się... nie chodziłam w sukience od około 15 lat. Na pewno nie w takiej krótkiej. Przestałam chodzić w sukienkach krótkich jak ważyłam ok. 75 kg. Właściwie w  gołe przestałam chodzić w sukienkach. Spodnie i spodnie. Zawsze długie. Jakieś 2 lata temu miałam epizod wakacyjny ze chodziłam w spodnicy. Długiej. Ale cudowne to uczucie mieć spodnice! czy sukienke! ah! Tylko jest jeden problem. Zaraz pomiędzy udami robią mi się otarcia. I z tym zaraz nie przesadzam. W sklepie byłam w tą i z powrotem minut może około 15. Nie więcej i juz mnie pieklo i już czuje ze zaczerwienione. Wiem, to moja wina bo skóra nie przyzwyczajona do siebie. Ociera sie Jest delikatna i rozciągnięta. Dwa lata temu zaopatrzyłam się w spodenki takie coś na zasadzie gaci modelujacych ale cholera mam ich dość, Chce chodzić w sukienkach bez tych gaciorów! Macie jakiś sposób na to? Od razu mówie, próbowałam talków, pudrów i innych możliwości. Jedyny sposób to te gacie. A gaci mam dość. 

Pewnie najlepszy sposob to schudnać, ale to długa droga. Tak czekałam tyle lat właśnie z nadzieją że schudnę. Zamiatałam pod dywan problem ale już koniec nie zamiatam. Schudne to schudne. W sukienkach chodzić będę. A apropo schudnięcia chodzę na siłownię. Tydzień już. Byłam 4 razy. Może szału nie ma, bo boję się wejść na wagę ale po sunkience widzę różnicę. Jest lużniejsza. Widzę różnicę w swojej kondycji. Pierwszeggo dnia orbitek ze mną wygrał po 1 minucie niecałej, 2 po 5, trzecim razem po ok. 10 a wczoraj po 15! A pomyśleć,że kiedyś mogłam ćwiczyć na nim ponad godzinę. Wrócę do tego. I nie odważyłam się iść jeszcze na zajęcia fitness. Ale w tym tygodniu pójdę. 

A z cyklu będę robić/zrobię coś czego nie robiłam wcześniej. To zrobiłłąm dwie rzeczy. Po pierwsze poszłma na saunę. Mam ją w pakiecie siłownianym. To będę korzystać a druga rzecz to dałam się namówić na badanie opinii publicznej odnośnie reklamy kawy. Zawsze to nowe doświadczenie. 

A za dwa tygodnie wesele.. na które idę sama. Trudno. Nie będę stawała na głowie, naprawdę nie miałam kogo wziąć. W moim życiu nie ma facetów. już nie te czasy Mialam ostatnio depresję. Właśnie przez to, ale no cóż. Nie wiem co ze mną nie tak, sama się chyba nie kocham i uciekam przed nimi. To mam. Czuję się beznadziejna to mam to wypisane na czole. Ale nic, przełamuje się. 

Pora o siebie zawalczyć! Bo jak nie teraz to kiedy? Od 10 at to mówię. I co? czekam, a czas leci... zegar robi tik tak, tik tak.. 

A poki co relaksuje się na balkonie. Zabralam komputer i pracuje na swieżym powietrzu:) 

21 kwietnia 2016 , Komentarze (2)

Muszę to dodać, bo to takie idealnie pasujące do mnie w tym  momencie życia. Mam mnóstwo roboty, chce zrobić to czy tamto i o ile kiedyś wolalam coś zrobić niż spać to teraz uważam, że marnuje swój czas. Bo np. umawiam się z kimś i ten ktoś coś kręci bo mu wypada raz po raz a ja czekam, i prania nie wstawie (bo przecież zaraz wychodzę), nie uprasuję (bo zaraz wychodzę), nie sprzątne (bo zaraz wychodzę), nie umaluję paznokci (bo zaraz wychodzę) a w efekcie nie wychodzę bo ta druga osoba coś wykręci i dzień zmarnowany. I się wkurzam, bo mogłam tyle zrobić a ja zamiast zrobić obejrzałam kolejny odcinek Barw Szczęścia dla zabicia czasu, albo zjadłam lody i i przesiedzialam na fb. I zmarnowałam czas.  Tak było m..in wczoraj. Mialam na zajęcia na 18.30 a cały dzień czekałam i się nie doczekałam. 

I doszłam o wniosku, że właśnie marnuje czas i trzeba to zmienić. Na cuchy też się użalałam, że są okropne. Ale no niestety jestem na etapie, że rozmiarówka z sieciówek w PL jest za mała, a na ciuchland nie ma z kim iść.  Bo nie mają czasu, albo się brzydzą, albo nie umieją tam nic znaleźć. Można samemu- ale tu najlepsze ciuchlandy są wielkości Biedronki i ni emają przymierzalni wiec oczy dookoła głowy i pilnuj sama ciuchów swoich i torebki. A w międzyczasie przymierzaj ubrania pomiędzy tłumem ludzi. Mega trudne wyzwanie. 

ale nic, nie ma co się na ludzi patrzeć. Kiedyś umiałam "grać, tańczyć i spiewać" w tym samym czasie, i doba też miała 24h. A dziś już jest szukanie wymówek. KONIEC! Biore się za pracę. Wstawiam pranie, poprawiam prace na uczelnie i na nocke! 

Tak więc, za słowem w sedno: 

"Twoja doba, odkąd sięgasz pamięcią, ma 24 godziny. Zdaje się, że to wartość niezmienna – w przeciwieństwie do obwodu Twoich bioder. 24 godziny. Dokładnie tyle, ile doba Baracka Obamy, matki trójki dzieci albo Beyoncé. 24 godziny, w czasie których codziennie udaje Ci się nie osiągnąć NIC.

To znaczy: nie chudniesz, chociaż byś chciała, bo bardziej niż seksbombę, przypominasz aktualnie niewypał. Zmieniłabyś pracę, bo za mało zarabiasz, ale boisz się, bo lepsze zło oswojone niż czyhające za rogiem takie chuj-wie-co. Kupiłabyś nową bieliznę, bo obecnej nie wziąłby nawet Caritas, ale w sumie po co, skoro kontakt z mężczyzną masz raz do roku, kiedy Twój ginekolog robi Ci cytologię oraz USG. Przeprowadziłabyś się także do innego mieszkania, bo obecna dzielnica przypomina Ci dziewięć kręgów piekła Dantego, ale wymagałoby to ruszenia dupy, a ta już dawno przyrosła CI do kanapy.

Jest Ci siebie żal? I słusznie, bo nie dość, że jesteś leniwa, to do tego jeszcze głupia.

DLACZEGO GŁUPIA?

Głupia, bo nie szanujesz tego, co powinno być dla Ciebie najważniejsze. Nie szanujesz siebie. Potrafisz wyciskać z siebie maksa, odbębniając w pracy kolejne roboczogodziny i doprowadzając szefa do ekstazy kolejnym arkuszem Excela. Potrafisz cierpliwie pocieszać przyjaciółkę, której po raz trzynasty w tym miesiącu znowu w życiu nie wyszło. Potrafisz zagryzać zęby, kiedy Twoja matka wisi Ci drugą godzinę na telefonie i opowiada o tym, jak to sąsiadkę z klatki obok na pewno zdradza mąż. Potrafisz spiąć się na tyle, żeby uszczęśliwić wszystkich dookoła, a nie masz jaj, żeby powalczyć o siebie.

Zapomnij o tym, co myślą o Tobie inni i zastanów się chwilę, co sądzisz o sobie sama. Czujesz się dobrze w miejscu, w którym jesteś? Czujesz się dobrze w tej pracy, w tym mieszkaniu, w tym ciele? Nie patrz na liczby. Nie licz centymetrów, kilogramów, wydanych i zarobionych złotówek. Zadaj sobie tylko jedno, za to bardzo ważne pytanie: czy w miejscu, w którym jesteś, jesteś choć trochę szczęśliwa?

To niesamowite, że przejmujemy się opiniami absolutnie wszystkich dokoła, ale rzadko kiedy myślimy o sobie sami. Czyli nie przez pryzmat naszych matek, sióstr, przyjaciółek czy babć. Nie przez pryzmat naszych byłych, przyszłych i obecnych facetów. Nie przez pryzmat koleżanek z pracy, z którymi łączy nas jeden automat do kawy, ani przez pryzmat elity sąsiedzkiej, która tylko czeka ze swoimi poduszkami, aż na parapety zacznie docierać słońce. Im wszystkim nie musisz się wcale podobać. Nie jesteś zupą pomidorową, żeby Cię wszyscy lubili, ani karetką pogotowia, żeby Cię wszyscy potrzebowali. Trzymaj z tymi, którzy są Ci bliscy, a opinią zrzęd przejmuj się tyle, co promocją czopków na gorączkę – to, że jest, nie znaczy, że musisz z niej od razu korzystać.

EGOIZM ZAWSZE SPOKO

Ja wiem, że chciałybyście wszystkiemu podołać. Chciałybyście być fajne, ładne, zgrabne, lubiane. Zdolne, inteligentne i bystre. I zwykle naprawdę jesteście, tylko nie dajecie sobie szans i za mocno się wszystkim ograniczacie – kompleksami, wyrzutami sumienia czy poczuciem winy. Pozwalacie, aby inni mieli zbyt duży wpływ na Wasze życie. Zastanawiacie się, co wypada, a czego nie. Co będzie dobrze, a co źle widziane. Pytacie: czy można spotykać się z młodszym mężczyzną? Czy można chcieć rozwodu, kiedy ma się dziecko? Czy można odejść do innego, kiedy obecnego się już nie kocha? A wiecie, co w tym jest najgorsze? Że nie boicie się w tych decyzjach o siebie. Boicie się, jak zareaguje druga strona. Wasze rodziny. Matki, ojcowie, dzieci. Myślicie o wszystkich tak bardzo obsesyjnie, że pomijacie tych, których sprawa dotyczy najmocniej. Pomijacie siebie.

Niestety, ale w życiu ważny jest jednak egoizm. Nie uszczęśliwicie nikogo, jeśli same nie będziecie szczęśliwe. Musicie zadbać o własne potrzeby, marzenia i aspiracje, bo inaczej skończycie jak sfrustrowane panie Halinki z poczty, których największą rozrywką w życiu jest chrupanie paluszków, kiedy po drugiej stronie okienka pieklą się zniecierpliwieni petenci. Zanim się obejrzycie, będziecie chodzić w ciuchach, jakie inni nosiliby wyłącznie dla zgrywy, a z powodu kompleksów swoje życie seksualne ograniczycie do pozycji, które nie wymagają oderwania od podłoża pleców. Dziewczyny, nie tędy droga. Weźcie się w garść tu, teraz, zaraz. Bo im będziecie starsze, tym będzie Wam ciężej.

Metabolizm spowolni, bo takie rzeczy dzieją się po trzydziestce. Pracy nie zmienicie, bo dziecko, kredyt, odpowiedzialność. Świata nie zobaczycie, bo jak wakacje z rodziną, to pewnie nad Bałtykiem. Aż w końcu usiądziecie i zapłaczecie, bo wiedziałyście, że należało po drodze coś zmienić, ale nie zmieniłyście. Dlaczego? Nie będziecie tego wiedzieć. Tak, jak dzisiaj nie wiecie.

NIE JESTEŚ LISKIEM CHYTRUSKIEM

Zwykle przed zmianą wstrzymuje nas strach. Strach przed tym, że jesteśmy z tym wszystkim same. Tymczasem zdradzę Ci tajemnicę. Sam to może być lisek chytrusek pośrodku ogromnego lasu. Ty, jak chcesz schudnąć, to masz na każdym osiedlu fitness, siłownię albo jakiś park. I w domu Chodakowską, do tego za darmo, bo istnieje YouTube. Jak chcesz znaleźć nową pracę, to masz od tego internet. Jak chcesz samorozwoju – setki podręczników, kursów i lekcji. Naprawdę, nie szukaj wymówek. Masz 24 godziny. Codziennie. Zanim powiesz, że to i tak za mało, przypomnij sobie pewne mądre motto: Ten, kto nie chce, zawsze znajdzie powód. Ten, kto chce, zawsze znajdzie sposób.

I jeśli początkowo będzie Ci trudno, a inni będą Cię wyszydzać, podkopywać i odbierać pewności, to przypomnij im, że ludzie dzielą się na dwa typy. Na tych, którzy wspinają się na góry oraz tych, którzy siedzą w cieniu gór i krytykują wspinających się. Oni już wybrali, chyba nie chcesz do nich dołączyć?

I tak, pewnie, że wspinaczka zaboli. Tak samo, jak za dzieciaka bolały kolana, kiedy kolejny raz zdzierałaś je sobie do krwi, ucząc się jeździć na rowerze. Wątpisz, że się opłacało? Kolana pogojone, ale ile frajdy. I jak niewiele w gruncie rzeczy Cię to kosztowało, skoro z efektów nauki korzystać możesz do dzisiaj. Dlatego wstawaj i powalcz o siebie. Możesz siedzieć w miejscu, jeśli tak Ci wygodnie, ale nie wolno Ci nie spełniać swoich własnych oczekiwań i całe życie być z siebie niezadowoloną.

A ilekroć uznasz, że nie dasz rady lub do czegoś się nie nadajesz, uśmiechnij się najszerzej jak umiesz i przypomnij sobie, co powiedział znany bokser, Muhammad Ali:

Jeżeli można było zrobić penicylinę ze spleśniałego chleba, z pewnością da się coś zrobić też z Ciebie.

- Joanna Pachla Wyrwane z kontekstu"

Do dzieła! 

17 kwietnia 2016 , Komentarze (9)

Do mojej listy beznadziejności dopisuje:

  • zapomniała, jak chodzi się w szpilkach i w butach na obcasie - chodzi jak pokraka! 
  • zapomniała, jak nosi się sukienkę! 

Ale to nie koniec, wczoraj poszlam na ten panieński (chociaż taaaaak bardzo bardzo mi się  nie chcialo, byłam po nocnym dyżurze i wiele innych wymówek). Ale że wpadł mi ostatnio w oko cytat :

"Pierwsza zasada życia. Rób rzeczy których się boisz." — Rebecka Michaelson

to zgodnie z nią poszłam. Założyłam sukienke! Przed kolano! i szpilki kupiłam na tą okazje - no piękne.... 11 cm. Ah, ale że chodzę jak pokraka, to założyłam niższe 5 cm. I poszłam. Co tam, że nikogo nie znałam. W końcu mam iść na wesele sama, to może wypada poznać inne koleżanki? No to też poszłam. Bawiłam się do 4.30! 

I kolejny punkt do listy beznadziejności... nawet w klubie pełnym facetów nikt mnie nie wyrywał. Wiecie jak od 6 lat do klubów nie chodziłam. Przeniosłam się tu, i jakoś się ustatkowałam. Usiadłam na 4 literach. Nie było z kim a może nie miałam ochoty. I nie chodziłam. I jk poszło nas 8, tak w tym 3 singielki, 2 mężatki i 2 w zwiazku i 1 panna młoda. To najzabawniejsze jest to, że nas 3 singielki nikt na siłe nie wyrywał, a mężatki i związkowe cieszyły się prawie taką popularnością jak panna młoda. Tak więc jestem beznadziejna!  :D Chociaz przepraszam, jaki 1 typ ale pozostawmy to bez komentarza :D 

Tak wiec w związku z moją beznadziejnością ide zaraz na siłownię! I nie ma że boli i że pada i że dziś niedziela. Nie i koniec! 

14 kwietnia 2016 , Komentarze (10)

Zwyłam się właśnie. Może to przez okres, może to przez gorszy dzień (chociaż właściwie to dużo zrobiłam i byłam zadowolona). W każdym razie dobrą godzinę płakałam. Nie umiałam powiedzieć nawet na głos dlaczego ja właściwie płaczę. Bo chyba to wstyd. I sama robię sobie z tym problem. Może nikt tego nie widzi tylko ja? 

Umiałam tylko powiedzieć ze jestem beznadziejna i rozpłakać się jeszcze bardziej. Nie umiem na głos powiedzieć, że jestem beznadziejna bo: 

  • jestem gruba;
  • bo znów mam syfy na twarzy i plecach (chipsy jak nic, wczoraj zjadlam paczke lays a dziś już sa...);
  • bo mam mega cellulit i rozstepy;
  • bo jestem nie kształtna;
  • i jestem sama tzn bez żadnego faceta;
  • i nawet nie mam żadnego kolegi, z którym można iść na wesele. 
  • i nie umiem prosić o pomoc, nie potrafię poprosić zeby ktoś mi przykręcił coś, lub uszczelnił umywalkę, lub umalował coś, skleił szufladę, przywiózł/zawiózł/podwiózł/odwiózł, pomogł napisać coś, zrobic prezentację, o nic. Sama to wolę zrobić. Taka Zosia Samosia. A nawet jak ktoś proponuje to często nie chcę, bo zaraz mam w głowie teksty ojca i narzekanie ze coś musi zrobić. 
  • i nie umiem rozmawiać z obcymi, dopiero jak się poznamy to się otwieram i jestem normalna.

I dlatego jestem beznadziejna. Umacniana w tym od dzieciństwa, i to nic ze moja wspólokalrka jak zapytala czemu wyje i usłyszała ze "bo jestem beznadziejna" to kazała mi się puknąć w czoło i zobaczyć co ja gadam. Gdzie ja doszlam. Co osiągnełam i jak sobie radze w życiu. Więc ja rozwyłam się jeszcze bardziej. No to usłyszłam, że ja mam zawsze do wszystkiego dorobie jakąś ideologię, którą umiem sensownie wytłumaczyć ale ona taka wcale może nie być. Tak i to może prawda. 

Męczy mnie to. Naprawdę aż boli. Teraz rozwyłam się bo muszę do piątku podać czy idę na wesele czy nie idę. Wesele za miesiąc. Koleżanki z pracy. Zaproszone 3 osoby - obie ok. 40 kilku lat. Obie z mężami. I ja - sama. Slub 30 km pod miastem, wesele kolejne 30 km od miejsca gdzie ślub. Powrot z wesela - ok. 30 km od miasta. I mam dylemat iść? czy nie iść? Miesiac temu pomyslalam - pojde a co tam, może znajde kogoś z kim pojde ale nie szukalam bo chorowałam. Teraz? nawet nie mam z kim. naprawdę nie mam zadnego kolegi wolnego. Nie mam jak tam dojechać ani jak wrócić. NA weselu będą raczej ludzie starsi. Ale zaproszenie to raczej taki zaszczyt. I dylemat. A tego samego dnia dostalam zaproszenie na slub przyjaciolki z liceum w rodzinnym miescie. I pomyslalam trudno, kilka lat bez braku kontaktu i co mi tam. Mam wesele w końcu. Ale teraz nie wiem czy chce isc na to wesele. 

Wiem, moje problemy może są i głupie. Mam sukienkę. dokupić buty tylko. Na wesele może zawiozła by mnie któraś koleżanka z mężem. ALE ja nie umiem poprosić..... i nie chce czuć się wdzięczna. za nic. 

jestem beznadziejna. 

I bawi mnie to jak mi moje koleżanki mówią, że ich faceci mnie bardzo lubią. Tak mnie faceci lubią ze jestem sama..... i nie mam z kim iść na wesele. a wesel 4...

7 kwietnia 2016 , Komentarze (2)

Nie pisałam, bo właściwie tyle się działo, że nie było kiedy. Zmuszona przez koleżanki poszłam do ginekologa. Okazuje się, że właściwie to uciekłam śmierci sprzed kosy.  Wygrałam, tą bitwę. Dostałam szansę. Pora się wziąć w garść.