Mija dokładnie miesiąc, kiedy jadłospis dietetyczki schowałam głęboko a waga kuchenna ma wolne. Jak mi idzie... no cóż. Sama nie wiem, bo tak jem regularnie, żołądek sam się domaga jedzenia co 3 godz, mimo uczucia sytości po wcześniejszym posiłku. Zachcianki są, a jakże na słodycze oczywiście, to one były winowajcą mojej otyłości, no może jeszcze lenistwo, obżarstwo, wrzucanie do paszczy co popadnie, najadanie się na noc i ciągłe podjadanie, brak uczucia głodu. Nie powiem, że przez ten miesiąc nie skusiłam się na coś "zakazanego" był to jeden lód rożek, bardziej ciągnęło mnie do czekolady, miodu. Miałam taki jeden dzień, że obżarłam się dosłownie waflami ryżowymi z miodem. Efekt był tego taki, że następnego dnia rano, mój organizm dał mi odpowiedz w postaci kilku wizyt w toalecie, bólu brzucha a właściwie jelit, wzdęć. Wyciągnęłam wnioski, wolę zjeść czasem parę kostek gorzkiej czekolady wtedy nie mam takich napadów. Wczoraj był grill w domu. Nie miałam ochoty na kiełbasę, czy karczek, chciało mi się grzanki, takiej z chrupiącej z pomidorem i serem brie. Mój M zakupił mi kosteczkę, pokroił pomidorki i miałam grzanki pychaaaa. Ale do tego jedliśmy też pasztet z cukinii, rewelacyjny, przepyszny, nawet smakoszom tylko wyrobów mięsnych smakował, zjedliśmy całą keksówkę:) Gorzej tylko, że mój żołądek przyzwyczaił się do małych porcji a sobie pofolgowałam z tymi grzankami, czułam ogromny ciężar na żołądku i wydawało mi się że pęknę. Rano o 7 byłam już spakowana i pojechałam na basen, godzina intensywnego pływania i czułam się jak nowo narodzona. Uwielbiam pływać. Dzięki temu pływaniu z rana cały dzień czułam się rewelacyjnie lekko i miałam mnóstwo energii. Dziś już nie zaszalałam z obżarstwem. Nie myślę, że jestem na diecie, nie liczę obsesyjnie kalorii, chociaż i tak wiem ile co ma, nie da się tego zapomnieć. Ruszam się 3 razy w tygodniu- pływam. No i co najważniejsze trzymam wagę. 68,5-69 kg tyle szklana wskazuje. Czuję, że żyję!!!
Magduch2014
11 sierpnia 2014, 22:04Super!! ja też jestem na stabilizacji już ponad 2 tygodnie:) zobaczymy co będę miała do powiedzenia za miesiąc;)
dodi13
11 sierpnia 2014, 22:15Podobno zrzucić jest łatwiej, gorzej utrzymać. Tak mi "mądrzy " doradzają, jakby wątpiąc w to, że uda mi się normalnie żyć, zdrowo żyć nie potrzebując do szczęścia chipsów, paluszków czy zjedzenia paczki ptasiego mleczka. W głowie mi się całkiem już poprzewracało i po prostu mnie te "pyszności" nie rajcują. O wiele przyjemniej jest kupić spodnie w rozmiarze 38;)
Magduch2014
12 sierpnia 2014, 08:32Zgodze się z Tobą mi teraz zakupy ubraniowe też bardzo się podobaja:) Fakt czasami zgrzeszę paczką chipsów (bo ze słodyczy jem tylko dżem i czekoladę gorzką więc mnie do nich aż tak bardzo nie ciągnie). Ludzie nie rozumieją,że to zmiana nawyków na całe życie nie na "chwilę":)