Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chcę polubić siebie, chcę być z siebie dumna, chcę wyglądać jak człowiek, nie jak świnia...chcę czuć się dobrze w swoim ciele.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6668
Komentarzy: 72
Założony: 3 stycznia 2012
Ostatni wpis: 24 lipca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
dodi13

kobieta, 41 lat, Ciapków

171 cm, 68.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

24 lipca 2015 , Komentarze (3)

Wracam po dłuższej nieobecności. Działo się wiele, musiałam na nowo zadać sobie pytanie, co jest dla mnie ważne, jako słodyczoholika po odwyku. Pofolgowałam sobie na zielonej szkole w czerwcu efekt był w postaci obcisłej sukienki na brzuchu, gdzie do tej pory był przyjemny luzik;)

No więc zdałam sobie sprawę, że nie będzie już nigdy tak samo. Nie mogę być jak "inni" czyli chudzi normalni od zawsze. Byłam chora na otyłość, tak, jak Ci którzy są uczuleni na różne produktu-eliminują je, ja zrobiłam podobnie wyeliminowałam słodycze....no cóż szkodzą mi- nie kończy się na jednej kostce czekolady czy jednym ciastku, nie dla mnie pocieszenia w stylu "po jednym nic Ci się stanie, nie przytyjesz od tego" no niestety ja tyłam, bo wpadałam w ciąg słodyczowy....No cóż, trudno, wolę być szczupła, kupić fajne ciuchy niż zjeść torcika. Oby mi tej motywacji wystarczyła na długo. Zaczęłam regularnie znowu pływać. Rzuciłam ćwiczenia z chodakowską, po nich moje uda nie mieściły się w spodniach, bardzo rozrosła, ujędrniła mi się pupa, ćwiczyłam z nią 3 miesiące. Obecnie jestem na etapie kiedy  te zmiany dochodzą to do mojej świadomości, powoli, powoli....oby do przodu;)

15 kwietnia 2015 , Komentarze (1)

Cześć Chudzinki.Czytam Was i jestem pod wrażeniem jakie jesteście zmotywowane, kg spadają, żadnych grzeszków. Ja też postanowiłam nie poddać się zachciankom i odstawiłam słodycze, nie myślę o nich, nie kupuję z przekonaniem że teraz już mogę sobie pozwolić. 

Zrobiłam rachunek sumienia. Niestety opuściłam się troszkę przez ostatni czas, szczególnie zaczęłam sobie pozwalać na alkohol. W zeszłym roku jak zaczynałam dietę, to zero % przez 6m-cy, po roku utrzymywania wagi, zaczęłam sobie pozwalać na winko co tydzień i to nie jedną lampkę, tylko 2, 3 całą butelkę nawet- tak było do lutego. Szybko zauważyłam, że to nie tędy droga i zniszczę swoje 30 kg, a to by była porażka na całej linii. Odstawiłam alkohol. Drugi problem miałam ze słodyczami, podobnie jak z alkoholem, za często, za dużo, jakieś wymówki, przyzwolenia. Niestety jestem słodyczoholikiem po odwyku. To nie fast foody i tłuste żarcie doprowadziło mnie do otyłości tylko właśnie słodycze. Potrzebowałam prawie półtora  roku aby to, do mnie w końcu dotarło, dietę przez którą nie raz łzy ciekły po policzkach- bo "ja nie mogę, a inni mogą, ja muszę trzymać się jadłospisu i treningów", pot, zmęczenie, kilometry przepływane na basenie, pieniądze na wizyty u dietetyka, jadłospisy, ważenie żarcia- jak to sobie przypomnę to aż dziwię się sobie, że to dałam radę. Dlatego też, spinam pośladki, wyrzuciłam słodycze z głowy, nie ma ich dla mnie-nie w takich ilościach  jak pojawiały się ostatnio, szkodzą mi - trudno, nie chcę być znowu gruba. Ćwiczę tę Chodakowską- moje ciało się rzeźbi. Waga wzrosła- nie dziwi mnie to po tych winach i słodyczach, ale też od lutego ćwiczę 4x w tygodniu więc pewnie to też mięśnie ( w tym miejscu się pocieszam)- sprawdzę u dietetyczki w czerwcu. Obcy ludzie, których znam zwidzenia tylko mówią,że ładnie wyglądam, że dużo schudłam, jestem młodsza, nawet mnie nie poznają z dalszej i bliższej rodziny...tak było na pogrzebie babci przed Wielkanocą. Wiem, że muszę dbać o siebie, wiem,że już nigdy nie będzie tak jak "przed" teraz może być tylko lepiej, ale też nie chcę dać się zwariować, jem zdrowo, ruszam się, odstawiam to, co mi szkodzi. A teraz trochę prywaty....mój M  oświadczył mi się w święta:))) jestem baardzo szczęśliwa, w przyszłym roku wychodzę za mąż.....żyć nie umierać...

22 marca 2015 , Komentarze (1)

Dziś mam dzień słodyczoholika: czekolada gorzka, pryncypałki, herbatnik, wczoraj lampa wina, kromy z białym chlebem, masłem i miodem. Ale nie mam zamiaru katować się dziś killerem czy basenem, jestem tylko człowiekiem, kocham siebie taką jaką jestem teraz i wiem, że ten weekend nie zepsuje tego roku. Ćwiczę od lutego z Chodakowską 4 razy w tygodniu, jem zdrowo, waga stoi w miejscu- powodem tego są pewnie mięśnie, które się pojawiły, zarysowały uda, nad kolanami nie wisi już skóra, pojawiła się pupa bo wcześniej był jak to moja mam mówiła" Ty nie masz tyłka tylko jaki flaczek"  teraz jest pupa. Mój M też to zauważył i se chwali;p.

Nie biczuję się za dzisiejsze odstępstwa, ostatni taki dzień miałam w styczniu- raz na jakiś czas można;p.....niech moc będzie z Wam:)))

9 lutego 2015 , Komentarze (4)

Jakoś nie byłam zbytnio przekonana do tego typu treningów, bo przyzwyczaiłam się do pływania, Nie wyobrażałam sobie innej aktywności. Namówiła mnie koleżanka z pracy na ćwiczenia z Chodakowską, no cóż mam ferie to spróbuję. Ćwiczę tydzień, wiem to niewiele, ale moje ciało się już zmieniło. Codziennie pół godziny, jakiś trening z youtube. Pierwszy raz był trudny, myślałam że opinie w stylu "po 6 minutach wysiadam" są mocno przesadzone, jednak coś w tym jest. Nie powiem, że było trudno zacząć, kondycję mam, bo przecież rok pływania bardzo mi pomógł, ale to inny rodzaj ruchu, teraz ćwiczę na sucho, czuję pot na skórze czego nienawidzę, mokre włosy bleeeeee. Ale trening przynosi efekt, spodnie mam luźniejsze na tyłku i w pasie. Oczywiście zdrowo jem, oprócz dzisiejszej czekolady;)) Jutro zmierzę się w obwodach zapiszę, sprawdzę 1 marca czy coś się zmieniło, czy się ujędrniło to moje cielsko. Powiem szczerze, że to całe odchudzanie to niezłego bałaganu mi w życiu narobiło, całkowicie zmieniło mój sposób odżywiania, mój M  razem ze mną zajada szpinak, warzywka z piekarnika i nie narzeka- spróbował by tylko;) Plan na resztę lutego to min. 3 razy w tygodniu Chodakowska i raz basen dla odpoczynku, dam znać jak wyszło. PS. mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony, podobno ta Pani potrafi zdziałać cuda z naszym ciałem;)

6 stycznia 2015 , Komentarze (3)

Witam Was dzielne Vitalijki. Dawno mnie nie było, wiele wydarzyło się w moim życiu a właściwie zdrowiu i odchudzaniu czy też stabilizacji wagi, bo to ostatnie było najważniejsze. A więc do rzeczy:

1. Po odstawieniu hormonów okres powrócił, w pierwszym miesiącu spóznił się 2 tyg, a ostatnim tylko tydzień, mam nadzieję,że za miesiąc będzie już ok

2. Waga....no cóż ...po świętach wskazywała 1,5 kg więcej, nie ważę się od prawie tygodnia, ale też jem zdrowo. Oprócz soboty z winem i wrappa ;p i lodów

3. We wtorek mam ostatnią wizytę u pani dietetyk. Ostatnio widziałyśmy się w listopadzie, wtedy ustaliłyśmy, że wrzucam do żarcia więcej dobrych tłuszczów i okres sam wróci, co też się stało. 

4. Jutro mija rok mojego odchudzania. Równo 7 stycznia 2014 podjęłam walkę, ostatnią próbę. Moje życie totalnie się zmieniło, nie mówię tylko o wyrzuceniu całej szafy z ubraniami, ale poczuciu własnej wartości, pokochaniu siebie. Zrzuciłam 30 kg i zrobię wszystko żeby nie wróciły.

Jutro z okazji rocznicy nie zjem nic słodkiego inaczej uczczę ten dzień:)

3 października 2014 , Komentarze (3)

Nie mam okresu od czerwca...... byłam w lipcu u lekarza, zrobiłam badania, hormony, tsh, prolaktyna i jeszcze jakieś. Kazał poczekać, że niby same sie uregulują bo schudnąć 30 kg w pół roku to dla organizmu wielki szok. Ale okres nie wrócił sam, we wrześniu znowu poszłam do lekarza, przepisał hormony. Powiedział że troszkę musi pomóc mojemu organizmowi. Biorę je od 15 września, codziennie jedną tabletkę. Przez pierwszych pięć dni jeden rodzaj, kolejne drugi, przerwa dwa dni i do 24 dnia trzeci rodzaj. Zostało mi jeszcze branie do 8 października. Wiecie, co jest najlepsze, że moja waga skoczyła w górę, ale nie zmieniłam rozmiaru ubrań, nie zatrzymuję wody w organizmie. Może to dlatego, że pływam 3 razy w tygodniu, jem zdrowo, regularnie, tak jak do tej pory. Oczywiście gorzką czekoladę również podjadam a nawet piję winko raz w miesiącu, w zeszłą sobotę pozwoliłam sobie na lody z szarlotką i właśnie wino. Hmmmm...dziwne to wszystko dlaczego ta waga poszła w górę i to aż o 4 kg, a nie czuję tego w ogóle po ciele??Tylko ta cholerna waga mnie tak irytuje, że masakra. Siedzi mi to w  głowie strasznie, że nie ważę już 68 kg. Nie potrafię sobie tego w głowie przestawić. Nie wiem, co będzie dalej, bardzo boję się, że utyję......przeraża mnie to. Znowu ciągle myślę o swojej wadze, kontroluję ją codziennie, tak jakbym ciągle była na diecie, a przecież nie jestem. Przez prawie 4 miesiące nie myślałam o wadze o odchudzaniu, o ciągłym jedzeniu które mogę  a które nie, stabilizacja szła pięknie...wszystko się zjebało przez te hormony.....znowu zaczynam ciągle o tym myśleć, nakręcać się, że będę gruba jak świnia. Nie potrafię sobie z tym poradzić...

21 sierpnia 2014 , Skomentuj

Ok zawaliłam, co odbiło się na wadze i złym samopoczuciu( problemami fizjologicznymi, żołądkowymi, uczuciem napuchnięcia w żołądku jak balon). Po długim weekendzie waga wskazała kilogram więcej. Jestem tego świadoma, że przez wino, sushi, niedzielne ciasto drożdżowe ze śliwkami-pochłonęłam aż 4 kawałki, do tego kilka ciastek hitów czekoladowych, kawałki 3 babki cytrynowej. Nażarłam się aż do bólu żołądka, jak świnia, nie mogłam na siebie patrzeć...wydęło mi żołądek jak balon....wstyd, samej przed sobą. Jak mogłam żreć bez opamiętania, wydawało mi się, ze to nie ma końca, a jeszcze delicję do tego, jeszcze ostatniego hita, naprawdę ostatniego. Byłam słaba....8 miesięcy się trzymałam, nie obżarłam się w taki sposób, niedziela była kryzysowa.Waga pokazała 70 kg. Powiedziałam sobie STOP- tak nie może być, zawalę te 33kg, ten wysiłek, dobre samopoczucie i nie oszukujmy się WYGLĄD- na którym mi tak bardzo zależało, przecież to dlatego poszłam do dietetyczki, bo wyglądałam jak świnia...a teraz zawalam, to był pierwszy krok. Zrozumieć można jeden kawałek, czy dwa na stabilizacjo przecież mogę sobie pozwolić ale z głową, z umiarem, nie wracać do tego, co było, a moje niedzielne obżarstwo było pierwszym krokiem do piekła otyłości, z której już wyszłam i nie chcę wracać!! W poniedziałek pojechałam o 7 rano na basen, jadłam zdrowo, regularnie i co najważniejsze nie obżerałam się nawet tymi "zdrowymi" produktami. Pani dietetyk radziła mi, żeby odchodzić od stołu z uczuciem sytości na 80% wtedy po pół godzinie będę się czuła syta, bo dotrze ta informacja do mózgu czy coś w tym stylu;) tak właśnie robię, efekt- spadło mi kilogram od poniedziałku a tylko raz pływałam i orbi 40 minut. Nie powiem, że jest łatwo, że jest zajebiście i wali mnie zapach ciasta....w moim przypadku to nieprawda, szczególnie gdy ma się wokół siebie ludzi,którzy nie muszą liczyć kalorii. Dobrze, że mój M  nie lubi słodyczy przynajmniej on mnie nie kusi;) Dobrze, że wracam do pracy od poniedziałku, nie będzie okazji do częstego zaglądania do lodówki.

16 sierpnia 2014 , Skomentuj

Dziś wieczór mija a winem...Carlo Rosi różowe- uwielbiam, nie piłam od bardzo dawna. Do tego sushi, spróbowałam z każdego rodzaju po jednym, mój M zjadł wszystko:). Mam nadzieję, że nie przybędzie mi od wina i sushi kilogramów, bo nic nie ćwiczę przez ten długi weekend,po prostu obijam się, ale pomyślałam, ze należy mi się za ten trud i wysiłek przez 6 miesięcy. Bardzo rzadko zdarzają się nam takie wieczory, przez całą dietę mój chłop nie zaproponował a co gorsza nie podjadał w mojej obecności fast foodów, nigdzie nie wychodziliśmy, twierdził, że samemu to żadna przyjemność i nie miałby serca iść na sushi beze mnie, zaczekał...opłacało się:) Tym wieczorem kończę wakacje, jeszcze tydzień i wracam do pracy....to były moje pierwsze prawdziwe wakacje, zero pracy, zebrań, malowania klas, odnawiania ścian, porządkowania, malowania itp.....tylko dom M i ja.....odpoczęłam, zregenerowałam siły,mogę wracać do szkoły:) Byliśmy na zakupach. W orseyu jest promocja na jeansy, od każdej pary minus 40 zeta, kupiłam dwie pary w rozmiarach 36 i 34.....jak mnie Maciej zobaczył to powiedział, że wyglądam pięknie i jestem jego mała chudzinką...hehehehehe. Wiecie co? Jestem z siebie dumna, tyle wysiłku, tyle nerwów nie to odchudzanie kosztowało, ale chciałam tego bardzo, zależało mi na tym cholernie i będę się tym chwalić, kupować nowe ciuchy, wszyscy mnie mogę pocałować wiecie gdzie w 4 litery....wszyscy którzy patrzą na mnie i mówią " najtrudniejsze utrzymać, żeby tylko Cię jojo nie dopadło" ale ja wiem, że dam sobie radę i pomimo wina i sushi od  wielkiego dzwonu, jem zdrowo, myślę o tym co jem i co jest dla mojego organizmu najlepsze. Nie poddam się tak łatwo i trzymam za Was wszystkie kciuki, które walczycie o lepsze życie, naprawdę dziewczyny warto!

11 sierpnia 2014 , Komentarze (3)

Mija dokładnie miesiąc, kiedy jadłospis dietetyczki schowałam głęboko a waga kuchenna ma wolne. Jak mi idzie... no cóż. Sama nie wiem, bo tak jem regularnie, żołądek sam się domaga jedzenia co 3 godz, mimo uczucia sytości po wcześniejszym posiłku. Zachcianki są, a jakże na słodycze oczywiście, to one były winowajcą mojej otyłości, no może jeszcze lenistwo, obżarstwo, wrzucanie do paszczy co popadnie, najadanie się na noc i ciągłe podjadanie, brak uczucia głodu. Nie powiem, że przez ten miesiąc nie skusiłam się na coś "zakazanego" był to jeden lód rożek, bardziej ciągnęło mnie do czekolady, miodu. Miałam taki jeden dzień, że obżarłam się dosłownie waflami ryżowymi z miodem. Efekt był tego taki, że następnego dnia rano, mój organizm dał mi odpowiedz w postaci kilku wizyt w toalecie, bólu brzucha a właściwie jelit, wzdęć. Wyciągnęłam wnioski, wolę zjeść czasem  parę kostek gorzkiej czekolady wtedy nie mam takich napadów. Wczoraj był grill w domu. Nie miałam ochoty na kiełbasę, czy karczek, chciało mi się grzanki, takiej z chrupiącej z pomidorem i serem brie. Mój M zakupił mi kosteczkę, pokroił pomidorki i miałam grzanki pychaaaa. Ale do tego jedliśmy też pasztet z cukinii, rewelacyjny, przepyszny, nawet smakoszom tylko wyrobów mięsnych smakował, zjedliśmy całą keksówkę:) Gorzej tylko, że mój żołądek przyzwyczaił się do małych porcji a sobie pofolgowałam z tymi grzankami, czułam ogromny ciężar na żołądku i wydawało mi się że pęknę. Rano o 7 byłam już spakowana i pojechałam na basen, godzina intensywnego pływania i czułam się jak nowo narodzona. Uwielbiam pływać. Dzięki temu pływaniu z rana cały dzień czułam się rewelacyjnie lekko i miałam mnóstwo energii. Dziś już nie zaszalałam z obżarstwem. Nie myślę, że jestem na diecie, nie liczę obsesyjnie kalorii, chociaż i tak wiem ile co ma, nie da się tego zapomnieć. Ruszam się 3 razy w tygodniu- pływam. No i co najważniejsze trzymam wagę. 68,5-69 kg tyle szklana wskazuje. Czuję, że żyję!!! 

29 lipca 2014 , Komentarze (4)

Witam Was dziewczyny,

Dzisiejszy wpis poświęcę temu, co teraz dzieje się moją "dietą" a dzieje się sporo. Celowo wyraz dieta jest w cudzymsłowie, bo to już nie dieta a normalne życie. Waga poszła w kąt, nie ważę nic, moja miara to " na oko". Co jem:

- płatki żytnie, owsiane, musli , zwiększyłam porcję 4 łyżki na śniadanie

- owoce czyli jabłka, arbuz, grejfrut, brzoskwinia, jagody, borówki , rzadko banany jak już to rano do śniadania

- dużo warzyw, kasze, ryż ciemny i basmanti, makaron ciemny

- mięso kurczak gotowany, grilowany, ryby wszelkie- sardynki, makrele, śledzie

- nabiał ale nie smakowe jogurty

- pozwalam sobie na gorzką czekoladę min 70% kakao, czasem 3 biszkopty, a nawet loda , jem oczywiście miód prawdziwy 

- wypiłam szklankę coli i wino;)

Czego nie jem

- ciastek sklepowych, słodyczy ogólnie baardzo mało, nawet domowych ciast mojej mamuni 

- kiełbas itp.

- słodzonych napojów

No i oczywiście pływam 2 lub 3 razy w tygodniu- weszło mi to w nawyk. Jem regularnie co 3 godziny, nie obżeram się. 

Waga od prawie miesiąca stoi w miejscu a nawet spada. Dzisiejszy pomiar 68,5 kg. Powiem Wam szczerze, że trudno jest nagle zjadać 1800kcal, jak się człowiek przyzwyczai do mniejszych posiłków, ale chrupnę sobie jabłko, czy zjem więcej chleba żytniego to jakoś się to kręci. Nie liczę skrupulatnie kalorii, ale nauczyłam się mniej więcej ile co ma kalorii, więc siłą rzeczy wiem mniej więcej ile zjadam na każdy posiłek.

Kupiłam parowar:))) rewelacyjna sprawa. Wrzucam wszystko na poziomy i hejaaaa mam pyszny obiad:)) zdrowy bez tłuszczu i szybki. 

Myślałam, że będzie gorzej na tej stabilizacji, że będę wpadać w obżarstwo - bo teraz mogę. No niby mogę, ale czy chcę?? No właśnie nie chcę!! Nie chcę być tłustą świnią, jak pół roku temu, co się w rzadne gacie zmieścić nie mogła, a już o bikini nie wspomnę. Pierwszy raz opalałam się w niedzielę w bikini, pierwszy raz chyba od 15 lat...zajebiste uczucie. Nie pocę się, nie spływa po mnie pot, nie śmierdzę w takie upały, a tak niestety kiedyś było. Cokolwiek założyłam zaraz pot odbijał się na bluzce, opinał fałdy. No i nie jest mi ciągle ciepło, duszno, mogę normalnie funkcjonować, nie cieknie ze mnie pot, nie jestem czerwona jak burak z wypiekami na twarzy po odkurzeniu domu, gdy na zewnątrz plus 35 stopni. Zajebiste uczucie...tego nie zamienię na nic innego.