Ok zawaliłam, co odbiło się na wadze i złym samopoczuciu( problemami fizjologicznymi, żołądkowymi, uczuciem napuchnięcia w żołądku jak balon). Po długim weekendzie waga wskazała kilogram więcej. Jestem tego świadoma, że przez wino, sushi, niedzielne ciasto drożdżowe ze śliwkami-pochłonęłam aż 4 kawałki, do tego kilka ciastek hitów czekoladowych, kawałki 3 babki cytrynowej. Nażarłam się aż do bólu żołądka, jak świnia, nie mogłam na siebie patrzeć...wydęło mi żołądek jak balon....wstyd, samej przed sobą. Jak mogłam żreć bez opamiętania, wydawało mi się, ze to nie ma końca, a jeszcze delicję do tego, jeszcze ostatniego hita, naprawdę ostatniego. Byłam słaba....8 miesięcy się trzymałam, nie obżarłam się w taki sposób, niedziela była kryzysowa.Waga pokazała 70 kg. Powiedziałam sobie STOP- tak nie może być, zawalę te 33kg, ten wysiłek, dobre samopoczucie i nie oszukujmy się WYGLĄD- na którym mi tak bardzo zależało, przecież to dlatego poszłam do dietetyczki, bo wyglądałam jak świnia...a teraz zawalam, to był pierwszy krok. Zrozumieć można jeden kawałek, czy dwa na stabilizacjo przecież mogę sobie pozwolić ale z głową, z umiarem, nie wracać do tego, co było, a moje niedzielne obżarstwo było pierwszym krokiem do piekła otyłości, z której już wyszłam i nie chcę wracać!! W poniedziałek pojechałam o 7 rano na basen, jadłam zdrowo, regularnie i co najważniejsze nie obżerałam się nawet tymi "zdrowymi" produktami. Pani dietetyk radziła mi, żeby odchodzić od stołu z uczuciem sytości na 80% wtedy po pół godzinie będę się czuła syta, bo dotrze ta informacja do mózgu czy coś w tym stylu;) tak właśnie robię, efekt- spadło mi kilogram od poniedziałku a tylko raz pływałam i orbi 40 minut. Nie powiem, że jest łatwo, że jest zajebiście i wali mnie zapach ciasta....w moim przypadku to nieprawda, szczególnie gdy ma się wokół siebie ludzi,którzy nie muszą liczyć kalorii. Dobrze, że mój M nie lubi słodyczy przynajmniej on mnie nie kusi;) Dobrze, że wracam do pracy od poniedziałku, nie będzie okazji do częstego zaglądania do lodówki.