Ostatni wyjazd nie przysporzył mi wagi. W poniedziałek wybywam znowu. Tym razem na spotkanie zespołu, a tam jest więcej swobody, żywieniowej też. Jest lodówka, kuchnia i blisko do sklepów. Mam nadzieję, że wytrwam bez ciągłego ruszania szczęką. Może wyciągnę koleżankę na kijki?
Zima jest chyba tuż, tuż. Rano byłam na targu i zwyczajnie zmarzłam, mimo swetra pod kurtką. Ja, której zawsze było gorąco. Teraz wklepuję dokumenty odziana w wełniane, optymistyczne skarpety od babci Niziołkowej. To mama kolegi, która w ramach gimnastyki dłoni dzierga skarpetki i obdarowuje wszystkich w okół. Moje są zaj....cie zielone. Sadza-kotka wpycha się na kolana ale mizianie nie idzie w parze z moją pracą.
Dzięki za komentarze do poprzednich wpisów.
mmadrow
21 listopada 2012, 21:46Dzięki,za akceptację zaproszenia :) Tak jak Ty uwielbiam koty i pieski,bardzo lubię pracę w moim przydomowym ogródku a zwłaszcza pasjonują mnie iglaki.Pozdrawiam :)
paniania1956
18 listopada 2012, 18:49mnie takie wyjazdy tez odchudzają:) Pozdrawiam