Ten dzień nie zapowiadał się dobrze, bo zaczął sie od totalnego pośpiechu i śniadaniowej jaglanki jedzonej prosto z "gara" - dosłownie między myciem, gotowaniem obiadu dla dzieci i odkurzaniem. Po tym "solidnym" posiłku pojechałam na rosyjski gdzie wypiłam kawę, po której zaczęło mi nieziemsko burczec w brzuchu. Samo dotarcie na kurs zajęło mi niemal godzinę i po kolejnych dwóch spędzonych na miejscu bylam głodna jak wilk! Poszłam do galerii handlowej po prezent dla mamy (wyszlam z 2 parami butów i kurtką dla siebie, ale mniejsza z tym) i tam pochłonęłam tortillę z lososiem, szpiankeim i chyba serem pleśniowym jak wyczulam. Z galerii postanowiłam, że "za karę" wróce do domu na nogach, ale nie doszlam nawet do połowy drogi i zgarnął mnie mąż. Gdzie? Na zakupy do lidla bo jutro wszytsko zamknięte. Oczywiście zdązyłam już mega zglodnieć więc nakupowalam głupot - mrożone danie - gyros z ryżem, surimi w panierce, nachosy!!! o zgrozo - zaraz po wejści do domu zrobilam te mrożonkę i zjedliśmy na pół, w międzyczasie zagryzając nachosy!!! Na kolację jakby było mało, pożarłam te surimi w panierce, smażone!!! Koszmar. Brzuch mnie jedynie po tym wszytskim boli ... Załamka...Człowiek stara sie jakoś trzymać w ryzach i nadchodzą "te dni" kiedy działasz jak odkurzacz i wciągasz co popanie popadając też w ooooooooggggrrrrrroommmmmne wyrzuty....
Koniec spowiedzi