nie pisze bo nie mam się czym chwalić.... @ wciąż nadchodzi siejąc spustoszenie.....miejsca by pewnie zabrakło zeby spisać posiłki, ale obiecuję, że mimo ilości hurtowej staram sie by było choć odrobinę zdrowo;)
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (9)
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 5266 |
Komentarzy: | 60 |
Założony: | 20 kwietnia 2015 |
Ostatni wpis: | 29 maja 2015 |
nie pisze bo nie mam się czym chwalić.... @ wciąż nadchodzi siejąc spustoszenie.....miejsca by pewnie zabrakło zeby spisać posiłki, ale obiecuję, że mimo ilości hurtowej staram sie by było choć odrobinę zdrowo;)
Odchudzanie oparte na porażkach
Ten dzień nie zapowiadał się dobrze, bo zaczął sie od totalnego pośpiechu i śniadaniowej jaglanki jedzonej prosto z "gara" - dosłownie między myciem, gotowaniem obiadu dla dzieci i odkurzaniem. Po tym "solidnym" posiłku pojechałam na rosyjski gdzie wypiłam kawę, po której zaczęło mi nieziemsko burczec w brzuchu. Samo dotarcie na kurs zajęło mi niemal godzinę i po kolejnych dwóch spędzonych na miejscu bylam głodna jak wilk! Poszłam do galerii handlowej po prezent dla mamy (wyszlam z 2 parami butów i kurtką dla siebie, ale mniejsza z tym) i tam pochłonęłam tortillę z lososiem, szpiankeim i chyba serem pleśniowym jak wyczulam. Z galerii postanowiłam, że "za karę" wróce do domu na nogach, ale nie doszlam nawet do połowy drogi i zgarnął mnie mąż. Gdzie? Na zakupy do lidla bo jutro wszytsko zamknięte. Oczywiście zdązyłam już mega zglodnieć więc nakupowalam głupot - mrożone danie - gyros z ryżem, surimi w panierce, nachosy!!! o zgrozo - zaraz po wejści do domu zrobilam te mrożonkę i zjedliśmy na pół, w międzyczasie zagryzając nachosy!!! Na kolację jakby było mało, pożarłam te surimi w panierce, smażone!!! Koszmar. Brzuch mnie jedynie po tym wszytskim boli ... Załamka...Człowiek stara sie jakoś trzymać w ryzach i nadchodzą "te dni" kiedy działasz jak odkurzacz i wciągasz co popanie popadając też w ooooooooggggrrrrrroommmmmne wyrzuty....
Koniec spowiedzi
Nie wiem czy to kwestia nadchodzacej @ czy zwiekszonej dawki spacerów, ale opętało mnie coś... Jadłabym i jadla...
Rano 2 naleśniki razowe z dżemem i kawa, po tym spacer ponad godzinny szybkim tempem pchając wózek, wróciłam mega głodna więc zjadlam 1/2 małego omleta głównie z warzyw i otrębów, ale niestety musialam poprawic przecierakami odsmażonymi z jajkiem;) . Następnie znowu spacer szybkim tempem - 1/2 drogi do pracy pokonana na nóżkach. Weszłam do biura meeega głodna;) wciągnęłam banana, poprawiłam 3 czy 4 ciastkami owsianymi z nadzieniem jabłkowym i kawą i niedługo znowu byłam głodna. Choć miała owoce, jogurt i płatki poszłam do sklepu po - kotleta:D Zjadłam więc kotleta drobiowego z pomidorem, ale wciaż miałam smaka na "coś". Po powrocie do domu ugotowałam 2 ziemniaki okrasiłam je podduszonymi pieczrakami i pożarłam z salatką z ogórka i rzodkiewki z jogurtem naturalnym ( Pani Ania dietetyk łódź mówiła że ma byc białko i warzywo więc zasad się trzymam;)) ... pekałam w szwach, ale jeszce poprawilam parówką:)
Chyba czas na sen bo aż strach, ze zaraz znowu czegos zaczne szukać...;)
Spokojnej nocy
Wczoraj poza jaglanką na śniadanie pożarłam:
omlet z wiejskiego jajeczka ze szpinakiem, pieczarkami, posiekaną wędliną, czosnkiem, papryką zieloną i żółta oraz otrębami
musli z jogurtem nat., bananem, jabłkiem, sliwką i mandarynką
Na kolację zaliczyłam wpadke bo zjadłam chleb z maslem i żółtym serem, ale jak nie zjeść kiedy tyo syn zabrał tacie jego kanapkę i wręczył mi jako kolację po powrocie z pracy:)?
Miłego i smacznego, bo u mnie własnie jaglaneczka - ale chyba przesadziłam z ilością:D
PS. Zainstalowałam sobie krokomierz w telefonie i mam w planach robić te magiczne 10 tys krokow. Wczoraj udało się niespelna 7 tysięcy, ale wszystko przede mną:)
Tytułowe zaniedbanie dotyczy szczęśliwie jedynie mojej aktywności na vitalii;) reszta ma sie chyba nadzwyczaj dobrze jak na moje oko:D Poskładałam sie do kupy po ostatnich przeżyciach i z nową energią kontynuuje plan naprawczy mej sylwetki.
Niestety nie pamietam jak wyglądał poniedziałke (wiek robi swoje), ale póki co nadrobię wtorkową spowiedź.
Dzień rozpoczęłam od 2 tabletek błonnika popitego 0,5 l wody nawadniając tym samym organizm:D, następnie wciągnęłam kaszę jaglaną na soku pomarańczowym z połowa banana i jabłka - PYYYCHA, i dopiero po śniadanku nastał czas na kawę - ładnie, prawda?
Obiad był trochę lichy bo tylko 3 wafke ryżowe z własnej roboty pasztetem z pieczarkami, z dodatkiem ogórka i rzodkiewek, podobnie - tyle że 2 wafle z tym samym zestawem, wyglądał podwieczorek.
Kolacja była niestety najbardziej obfita bo były to 3 pieczone z tymiankiem bataty a do tego mieszanka sałat z pomidorem, oliwkami czarnymi, skropiona oliwą z oliwek.
Wiem, ze powinno być 5 posilków, ale wstaliśmy przed 11;) więc zwyczajnie zabrakło czasu.
Dziś już pije kawkę - spokojnie jadłam jaglanke;) i czekam aż mlody zechce się obudzić by wyciagnąć go na spacer:)
Miłego dnia
Aktywność:
50 brzuszków
50 motylków na uda i ręce
50 przysiadów
Menu:
kawałek ciasta z kawą z mlekiem i łyżeczką cukru
torebka ryżu + filet z kurczaka w otrebach i płatkach kukurydzianych + leczo (papryka zółta, czerwona, zielona, cebula czerwona, pieczarki, cukinia, łyżka śmietany rama)
Trudno mi uwierzyć, ze to wszytsko, ale "więcej grzechów nie pamiętam..."
Powolny powrót do rzeczywistości
W poniedzialek wypuścili nas ze szpitala, w poniedziałek tez pochowalam najukochańszą babcię. Stres zeżarł mnie całkowicie - tak zwana dieta cud. Schudłam prawie 3 kg w tydz ale nie ma sie czym chwalić bo to efekt totalnego nicniejedzenia. Zatem, czeka mnie teraz najtrudniejsze czyli utrzymanie w ryzach powracającego apetytu.
Próbuję się powstrzymać od rzucania na jedzenie i przede wszystkim przywrócic jakąkolwiek aktywność i tak dziś było 50 brzuszków, 50 motylków, 50 przysiadów i 50 wspięć na palce.
Z jedzonkiem odrobine gorzej:
kawałek ciasta z kawą z mlekiem i łyżeczką cukru
kotlet mielony ( bez bulki, z otrębami i siemieniem lnianym) - musiałam tradycyjnie spróbowac efektu
obiad wlaściwy - 2 wyżej wspomniane kotlety, kus kus i mizeria oczywiście z jogurtem
mandarynka
jabłko
parówka
kromla chleba razowego z żółtym serem i pomidorem.
Pora powrócić na zabiegi wyszczuplające i udać sie do Pani dietetyk, by sprawdzić jak "dieta cud" wplynęła na sklad mojego ciała.
No i wczoraj totalnie z zaskoczenia trafiliśmy z młodszym do szpitala. Obturacyjne zapalenie oskrzeli i zapalenie płuc- masakra. A dietę szlag trafił. Wczoraj przed szpitalem szybki kurczakburger, w szpitalu parowka, kanapka szpitalna a późnym wieczorem rogal z dżemem, czyli wszytsko co dało się szybko zjeść z dzieckiem na ręku. Już mnie boli brzuch od powrotu do bylejakiego jedzenia. Dziś znowu od rana nic bo kroplówki, ihalacje, usg itp itd więc jak wpadlam do domu bo mąż mnie zmienił w szpitalu to znowu parówka, kluski śląskie z sosem których nie chcial zjeść pierworodny, a aktywności -ZERO. Zabieram blonnik i może postawię na dietyę oczyszczająca;) Najgorsze, ze potrzeba mi sily dużo....
a Was ktoś zainspirowal do odchudzania?
Ja mam jedną osobę, której szczerze nie lubię, więc gdy ta mocno schudla (a zawsze była ode mnie "większa") to coś we mnie pękło. Faktem jest, że "ogarnęła sie" już rok temu, a ja do walki prawdziwej przystapiłam dopiero teraz, ale "ja jej pokażę";)
Tak mi się przypomniało, bo wczoraj dowiedziałam się, że ona wciąż utrzymuje formę i tak od razu po otrzymaniu tej wiadomości poszłam po "dietetyczne zakupy", a po powrocie dopadłam się do robienia brzuszków;)
Święto pracy świętowane leniwie
Dzieci chore, ja chora... na nogach od 5 bo inhalacje, zbijanie gorączki, jak jeden zasypia to drugi się budzi...niestety tylko ten trzeci śpi jak kamień...
ale za to jak padlam tak nie miał trzeci król wyjścia ...musiał dać mi odespać i tak spałam do 12:D
śniadanie więc było na obiad, obiad na podwieczorek, a na kolację znowu obiad...
Menu:
śniadanie: omlet z jablkiem
obiad: 2 pałeczki z kurczaka z kaszą gryczaną (zmieszalam bialą z prażona) + duszone warzywa - papryka, cukinia, cebula, pomidory
kolacja - zestaw jak na obiad tylko zamiast gryczanej był kuskus;)
i wpadki, czyli efekty poprzestawianych pór jedzenia: parówka, 4 podpłomyki....
Jedyna "aktywność" to przejażdżka na działkę zobaczyć jak ślubny tydzień temu domek holenderksi ustwił i mega krótki spacer brzegiem zalewu bo dzieci zaczęły kasłać jak szalone dająć do zrozumienia, że powinniśmy sie wstydzić, że ich w ogóle z domu wyprowadziliśmy;)
PS. Dzięki błonnikowi zaczynam dzień od szklanki wody jak Bóg przykazał, a nie od szklanki kawy:D - to sukces, a drugi - znalazłam rower - ten, który pokazywałam, ale używkę, niższej klasy i niestety w innym kolorze, ale za to 500 zł tańszy i mąż powiedzial ze pojedziemy zobaczyć bo to pod łodzią:D