Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
[47.] ŻAŁOBA...

...po zębie. Niestety, nie udało się go uratować, więc trza było pozbyć się kolegi z szeregu równo ustawionych kiełków. Znieczulenie jeszcze trzyma i chyba zaczynam rozumieć rzucone przez doktorka stwierdzenie, po moim połknięciu upłynnionego leku, które wyciekł z ampułki, a brzmiało ono: "to nierozsądne". 

W ogóle panu chirurgowi humor dopisywał. Kiedy ze zdziwieniem powiedziałam: "Już". On spojrzał na mnie i wypalił, że nie przystoi takiego pytania zadawać mężczyźnie ;) Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale...fajnie było :P

Mam zakaz mycia zębów dzisiaj i jutro (o zgrozo!) i ćwiczeń (jeszcze większa zgrozo). Na szczęście, przed wizytą zrobiłam szóstą z rzędu szóstkę Weidera oraz ćwiczenia z nowo kupionej książeczki, czyli Pilates (zajęły mi więcej niż półgodziny, ale lepiej zrobić coś ponad program niż poniżej niego. I tego się trzymam.). Jutro i tak zamierzam poćwiczyć... No bo co może się stać?

Na pierwsze śniadanie zjadłam pieczywo chrupkie (dwie kromki) z serem żółtym i topionym oraz zieloną papryką, która samotnie leżała na półce w lodówce. Drugie śniadanie kefir z musli i suszonymi śliwkami (wiadomo na co ;)). Obiad składał się z kotletów (wynalazku mej matuli - mięso z indyka pomieszane z cebulą, papryką, jajkiem i czymś tam jeszcze - dobre) oraz kapusty pekińskiej z...majonezem. Wiem, wiem... Na kolacje, jako że nie mogę jeść twardych potraw, pochłonę serek twarogowy i winogrona (to chyba jednak zbyt miękkie nie jest ;)). Podwieczorku nie było, jakoś trudno mi się na razie przełyka...