Z jedzonkiem było ok. Zjadłam to, co wcześniej pisałam. Dodatkowo w ramach kolacji wypiłam chyba ponad pół litra mleka migdałowego z kakao (tak tak - przyszło już moje prozdrowotne cudo! - organiczne surowe kakao z Peru). I wiecie co...? Jest obrzydliwe! Poważnie mówię. Jakieś takie lekko kwaśnawe, jakby wytrawne albo stęchłe.. chociaż normalnie okres ważności do 2015 roku. Ale jest w nim jakiś taki głęboki posmak ciemnej czekolady, okraszony tym dziwnym posmakiem kwaśnej stęchlizny, haha! Dodatkowo powłaziło mi toto pod paznokcie, jak obierałam (bo to w takich łupinkach twardawych jest), i teraz wyglądam jakbym miała żałobę.. a nie da się tego tak usunąć, bo strasznie głęboko wlazło.. Kurde, muszę se jutro jakiś lakier walnąć..
Obrałam chyba z 10 nasion i zmieliłam w młynku do kawy. Potem dodałam do zrobionego już "mleka", Ale że mnie nie powaliło smakiem , to dodałam jeszcze czubatą łyżeczkę zwykłego, ciemnego kakao. Plus ksylitol. Zmiksowałam raz jeszcze.. nawet z pianką wyszło :-) Jutro postaram się zrobić zdjęcie. I wiecie co? Całkiem dobre było. Ale dopiero po udoskonaleniu ;-) I przeszła mi ochota na słodycze, a już na pewno na czekoladę :-). Tym bardziej, że miałam jeszcze w ramach kolacji a'la chałwę.. Czyli 2 łyżki tahini (pasta ze zmielonego sezamu) plus łyżeczka ksylitolu.. Kurka, powinnam z miodem zrobić, bo chrupało jak żwir w zębach.. Ale namiastka chałwy była!:-)
Za to ćwiczeń nie było, bo....... ten tego no.. miałam totalnego niechcemisia w ten upał..
Buziaki! :-)
------------------------------------------------------------------------------------------
Edit: Aaaa! Ale byłam na wieczornym, 20-min. spacerze!
Wiem, zabijecie mnie śmiechem...