O matko i córko!
Jest źle, jest bardzo źle. Zrobiłam zdjęcia, żeby mieć taki mój starting point do dalszych ćwiczeń. I jak popatrzyłam na siebie to płakać mi się zachciało. Ostatecznie zdecydowałam, że zdjęć nie wrzucę do póki nie będę miała czegoś ładniejszego dla porównania. Ale ogólnie motywację, której ostatnio mi brakowało- bardzo szybciutko znalazłam. Nie do pomyślenia, że mogłam się tak zapuścić.
Co do samych ćwiczeń to całkiem w porządku. Najgorzej było się zmotywować, ale już jak klapłam na podłogę to jakoś poszło.
Czuję, że dopadła mnie bułowa chandra. Zjadłabym taką pyszniutką kanapeczkę z szyneczką i pomidorkiem i świeżym szczypioreczkiem. Aż mi się ślinka sączy jak pomyślę, a myślę zdecydowanie za często. Niby jedna kanapeczka (jeszcze z jakimś zdrowym pieczywkiem) nie zaszkodzi a może tylko pomóc bo to dużo błonnika i w ogóle. Tyle, że u mnie na jednej się nigdy nie kończy. Jak już zacznę z pieczywem to koniec- reakcja lawinowa.
Szczerze muszę przyznać- jestem węglowodanoholikiem :( i nie potrafię nic z tym zrobić. W sobotę jak dopadłam do croissanta to aż wstyd się przyznać ile endorfinek mi w głowie zaszumiało. Chyba to lepsze niż czekolada dla mnie.
Ma ktoś jakiś pomysł jak walczyć z przemożną ochotą wcięcia buły?
No i jeszcze news- kupiłam sobie wagę- nówka sztuka nieśmigana, elektroniczna. W końcu będę mogła ważyć się trochę dokładniej niż jak dotąd- z przybliżeniem do 2 kg ;) Niestety (lub też stety) na razie pokazuje tyle samo co stara.
Chyba tyle na dzisiaj ode mnie.
Życzę spokojnej, dobrej nocki. No i sukcesów,
Ciao