Waga wciąż w górę się pnie,ale nie ma ,że boli dziś umyłam rowera i stoi już w korytarzu w domu,żebym mogła bez trudu go wyjmować dziennie.
Weekend minął pod znakiem pracy na maksa.
Miałam dosyć wracając do domu.
Spanie
z piątko na sobotę to koszmary nocne,że niby w pracy jestem i że mamy
mega imprezę i nie możemy zdążyć,a ja jestem za wszystko
odpowiedzialna.Tak przeżywam przed tyloma imprezami zwłaszcza,że nie
wiedziałam co zastanę w pracy zrobione a z czym sobie rady nie dali(nie
ma u nas w pracy zwyczaju,żeby sobie takie sprawy przekazywać
telefonicznie i uspokoić kolegę czy koleżankę ).Jedynie szef z zastępcą
się porozumiewają ,ale i tak zastępca jest mało odpowiedzialny i jak
tylko stwierdzi,że następnego dnia ma wolne to już go nie obchodzi co
się w tym dniu dzieje.Teraz też tak było-zamówienie poknocił i mieliśmy
braki(trzeba było kombinować ,żeby jakoś sobie poradzić).Ponoć był
zdenerwowany,bo nie dostaliśmy pensji jeszcze na 10-go i z tej złości
miał wszystko w nosie i sobie prędzej do domu poszedł.
Efekt był
taki,że i jego niefrasobliwość i zbyt małe zaangażowanie w sprawy pracy
reszty załogi z piątkowej obsady ,spowodowały obsuwę.Miałam w plecy co
najmniej 4 godziny pracy i mimo,że się starałam przyśpieszyć musiała
zostać dłużej.Prośby o to by się spiąć do naszej pani pomocy
kuchennej(pożal się boże)odnosiły odwrotny skutek-zwalniała takie
mieliśmy wrażenie z szefem.A ja latałam pomiędzy szykowaniem do
sobotniej imprezy i jej wydawką ,a robieniem rzeczy ,które miały być
dopięte w piątek.
Niedziela to praca od 6-21.Mieliśmy 6 komunii w samym hotelu + jeden wyjazdowy catering.
Największy młyn był podczas wydawania obiadów ,bo 5 grup wydawaliśmy jednocześnie ,a w dodatku wszyscy kelnerzy robili niepotrzebne zamieszanie na kuchni kłócąc się pomiędzy sobą o sprawy nie dotyczące nawet obecnej pracy.
Szef ich nawet nie uspokajał,ale ja nie wytrzymałam i kazałam im się zamknąć,bo nas dekoncentrują i nawet się pomiędzy sobą nie słyszymy przez ich wrzaski.jak chcą mieć sknoconą robotę to niech się nadal kłócą.
Dalsza część dnia jakoś mi szybko już zleciała i nawet zdążyła porządki na zapleczu zrobić.
Dziś pospałam dłużej bo do 7,30.
Wielkich prac ogródkowych nie zrobiłam,ale posadziłam rozsadę pomidorów ,sałaty i kalarepy,no i oczywiście kilka kwiatków do ziemi wsadziłam i posiałam nagietki.
Wieczorem 40min poza domem na rowerku-objechałam okolicę i zrobiłam w ten sposób niespełna 10km.
Dana40
17 maja 2013, 10:22Gabi powodzenia , rower niech kurzem nie zarasta :)))Ty w ruchu jesteś dużo w pracy, ale chociaż w wolne popedałuj dodatkowo itd,jak micha będzie kontrolowana , to dasz radę powodzenia!
MonikaGien
14 maja 2013, 10:44musisz być bardzo silną kobietą że dajesz radę w tej pracy, podziwiam, ja niedługo też idę na rower mimo zakwasów po wczorajszym sadzeniu ogrodu warzywnego ;-)
maksimkowa
14 maja 2013, 06:38I jak tu nie mieć koszmarów jak i w pracy "niezła jazda " .Pozdrawiam :)
frodobeat
14 maja 2013, 05:28Bardzo pracę przeżywasz - stąd te koszmary. Dobry pomysł, że odkurzyłaś rowerek - spalisz trochę kalorii i odprężysz się psychicznie.
jolaps
14 maja 2013, 00:01Nie dziwię się że po takim zapieprzu masz nocne koszmary. Dobrze ze się: trochę przewietrzyłaś na rowerze.
bianca2
13 maja 2013, 21:59No to niezła jazda była :)