Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Ja żonaty, Ona mężatka


Podrywałem Ją przez ponad godzinę. W końcu udało się Ją poderwać. A mówiła, ża nic z tego nie będzie. Że nie da rady i że Ona tak nie może. Mówiła, że Jej maż jest niedaleko i Ona na Niego poczeka. Ale ja podrywałem Ją i podrywałem... ...do dalszego biegu.

 

Po dwóch godzinach Ekipa Ostatniej Minuty przebiegła już 14 km. Zgodnie z planem. Ale do mety pozostało jeszcze 7 km. I prawie cała godzina.  Dla doświadczonych biegaczy banalna sprawa. Ale nie tylko tacy biegli w Ekipie Ostatniej Minuty. A mnie zaczynała boleć stopa. Ekipa OM po wizycie w sklepie (napoje energetyczne i izotoniki chmielne, a w moim przypadku lody!!) wyraźnie zwolniła. Nie byłem pewien, czy dam rade przyspieszyć na ostatnich metrach, wiec pozwoliłem sobie wyjść nieco "przed orkiestrę". Razem ze mną przed orkiestrę wyszła też Ikusia - żona Miniaczka (też biegł w Ekipie). Jej najdłuższy dotąd bieg był na dystansie 15km. Zaczęły się zbiegi. Dopingowałem Ikusie, aby biegła kiedy tylko można. Po przekroczeniu 15km Ikusia "wbiegła w nieznane". Zaczeła się walka o dotarcie do mety w limicie. Odległość do mety była taka, że niezbędne było bieganie. Na 5 km przed metą zostało nam 40 minut. Reszta ekipy została z tyłu - ale byłem o Nich spokojny - dadzą radę. Ale bardzo zależało mi na tym aby Ikusia zmieściła się w limicie. A Ika słabła. Nie wierzyła w swoje możliwości. Podrywałem ją do biegu na każdym możliwym odcinku. "Biegnij", "Nie przejmuje się resztą - oni potrafią przyśpieszyć", "No biegnij". Daleko z tyłu słychać było trąbkę Miłosza. Kolejny raz kończył półmaraton z kontuzją ust (!). Tak często używał wuwuzeli, że wargi mu spuchły. Ale to było za nami. A my walczyliśmy z czasem.  Ika marudziła: "nie dam rady", "ja dojdę na czas", "poczekam na Rafała", "tylko kilka kroków". Ale zegarek był bezlitosny - aby zdążyć na czas musiała biec. Poganiałem Ją jak tylko potrafiłem. "Rafałem się nie przejmuj - on potrafi przyspieszyć na ostatnich metrach", "Im nie zależy - przebiegli dziesiatki maratonów i półmaratonów, a to Twoja pierwsza połówka i MUSISZ JĄ UKOŃCZYĆ", "Nie po to przebiegłaś 20 kilometrów aby się poddać na ostatnim". 600 metrów przed metą podjechał do nas radiowóz i kierujacy nim policjant zaczął nas zachęcać do pokonania tych ostatnich metrów biegiem. Bardzo mi pomógł - bo kończyły mi się pomysły co jeszcze mam mówić. Walka o zmieszczenie się w limicie trwała do ostatnich metrów.  Kilkadziesiąt metrów od mety Ikusia poderwała się sama. Obłędnie zmęczona przybiegła w czasie 2h:59minut i 16 sekund (zegar na mecie pokazywał 20 sekund więcej. 20 sekund później na metę wbiegli Miłosz i Miniaczek, którzy wykonali sprinterski finisz (policjant powiedział im: zostało 30 sekund - i wyrwali do przodu). Gaba i Truskawa przybiegły minutę po limicie. Przed metą spotkały dzieciaki, z którymi finiszowały. Z okazji Zielnych Świątek i Tygodnia Miłosierdzia (tak było podane przez głośniki) przedłużono im limit o te kilkadziesiąt sekund. Potem na metę wbiegł jeszcze Bosy - i bieg się skończył.

 

Ale zabawa trwała dalej. Spotkania ze znajomymi, wspólne czekanie na losowanie samochodu (niestety nie wygrałem). Posiłki i rozmowy. Radość ze wspólnego wysiłku i obietnica "do zobaczenia za rok".

 

Decyzja o biegu w Ekipie Ostatniej Minuty była słuszna. Towarzystwo pierwszorzędne, a stopa, która odezwała się po 10 km jeszcze utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie był dzień na szybkie bieganie. Na zbiegach starałem sie oszczędzać "podbicie stopy" i biegłem "na palcach".  Paznokieć na dużym paluchu zrobił się dziwnie siny.

Cóż jeszcze można dodać?

Dziekuje, że mogłem być z Wami i do zobaczenia za rok. Dajcie znać jak zaczną się zapisy.