Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Rzeźnik - rozpoznanie trasy


I znowu nie zrealizowałem założeń. W piątek napisałem na forum: przez dwa najbliższe tygodnie będę "wzorowym" mężem ("wzorowy"="siedzący w domu").  Wytrwałem w tym postanowieniu do wieczora.. Wieczorem Żona wspomniała, że prosili ją, aby w niedzielą pojechała po Teściową do Polańczyka ("bo Tato nie chce sam jechać"). Wspomniała też, że sie zgodziła.. Ale widzę, że taka niechętna do tego wyjazdu. A mi zaświeciły się oczy i w głowie zaczął kiełkować podstępny plan. Krótko pisząc zaoferowałem się, że to ja pojadę odebrać Teściową z Polańczyka, tylko "przy okazji podjadę do Cisnej i trochę sobie pobiegam" (w domyśle: trochę pobiegam - drugi odcinek "Rzeźnika" - tam i z powrotem. Odcinek Cisna-Żebrak-Cisna jest tylko minimalnie krótszy od dwóch pierwszych odcinków Komańcza-Żebrak-Cisna).
 
Sobotę spędziłem "wzorowo-rodzinnie".

A w niedzielę wczesnym rankiem (4.20) zadzwonił budzik. Zwlokłem się z łóżka, spakowałem i wsiadłem do samochodu. Przejazd przez śpiacy Rzeszów był bardzo szybki - ulice puste, sygnalizacja w większości miejsc wyłączona. W kolejnych miejscowościach widziałem ludzi zdążających na poranne msze święte.

O 8 rano byłem już Cisnej. Krótki rzut oka na mapę, przypomnienie sobie profilu trasy: najpierw ostre podejście, potem już znacznie bardziej płaska trasa "wierzchołkami" na Wołosań - stamtąd długi i w miarę łagodny zbieg w kierunku Jawornego (tu podejście) i zbieg do Przęłęczy Żebrak. A potem powrót w odwrotnym kierunku. Od początku zakładam marszobieg - mam ćwiczyć oszczędzanie sił. Te 30 km (2x15km) po górkach może i bym wytrzymał biegiem - ale nie o to mi chodzi. Chcę poznać trasę i poczuć jaka ona jest. Chcę zobaczyć jak będe się czuł po 30 km. Chcę po prostu sprawdzić kawałek trasy. Takie doświadczenie może się bardzo przydać za rok. Po obejrzeniu mapy rezygnuję z zabrania jej ze sobą. I tak będe biegł szlakiem.

Wychodzę z samochodu, znajduję znaki czerwonego szlaku i zaczynam biec. I błyskawicznie, jeszcze w Cisnej tracę je z oczu. Przebiegam jakąś ulicę i szukając czerwonych znaczków wbiegam  pole namiotowe. Ktoś z obsługi pyta mnie, czego sobie życzę? "Pobłądziłem. Szukam czerwonego szlaku.". Widzę pobłażliwy uśmiech "Trzeba przebiec przez mostek kolejki i tam jest skręt w prawo". Wracam z 200 metrów. Jest - są znaczki narysowane na mostku. Nawet je wcześniej widziałem - ale nie wpadłem na to, że trzeba przebiec przez mostek (brak strzałki-zakrętu). No trudno - przebiegam przez mostek. Kilkaset metrów trasa wiedzie brzegiem rzeki a potem odchodzi w górę. Przebiegam po kamykach przez potok. "A to są te słynne potoczki, przez które przebiega się na trasie". Lekko  pod górę  - jeszcze biegnę. Ostro pod górę - szybki marsz, tak jak zaplanowałem. Wyprzedzam kilka osób. Idę szybko - wkrótce pierwszy wierzchołek. Przebiegam sto metrów i znowu podejście. To już chyba jestem u góry. Roślinność się zmieniła - już nie wielkie drzewa, lecz znacznie bardziej odporne drzewka i krzewy. Niższe, szerokie, odporne na wiatr i surowe warunki glebowe. Biegnę wąską ścieżką. Na kolejnych podbiegach jest trudniej niż myślałem. Po solidnym podejściu spodziewałem się łagodniejszej trasy. Z mapy wynikało, że odległości pomiędzy poszczególnymi szczytami będą większe, a różnice wyskości mniejsze. Ale właśnie po to tu jestem aby sprawdzić to na własnych nogach. O ciągłym biegu wierzchołkami nie ma mowy. Podejści i zbiegi układają się w cykle. Jeden, drugi, trzeci... Drzewa są zastępowane przez krzewy i łąki górskie. Kolejne piętro roślinności. Zaraz  - to już powinien być Wołosań z długim zbiegiem, przerwanym tylko na chwile przez pojedyncze wzniesienie. A tu znowu pod górkę. Gdzie ten Wołosań? Szybkim marszem podchodzę pod kolejny wierzchołek i zbiegam łagodnie. W końcu dobiegam do skrzyżowania szlaków. To już prawie Jaworne. Patrzę na słup wskazujący odległości do poszczególnych punktów. Jak jeszcze daleko do Przełęczy Żebrak?   

Duża tablica "Narodny Park Poloniny". Słupek graniczny. Strzałka wstecz "Jasło 0.30", "Cisna ...30". Strzałka w przód "Smerek przez Fereczatą 2.30". Strzałka w bok "Ruskie Sedlo ...". Czerwone znaki rozchodzą się w trzy różne strony. Granica państwowa. Napis "Okrąglik". Przypominam sobie opis trasy "Tutaj kilka drużyn pomyłkowo pobieglo słowackim czerwonym szlakiem granicznym, tracąc wiele czasu". Ale to nie jest odcinek Cisna-Przełecz Żebrak. To odcinek III Biegu Rzeźnika, Cisna-Smerek. Już wiem dlaczego profil trasy nie zgadzał się z zapamietanym.

W Cisnej po znalezieniu czerwonego szlaku pobiegłem nie w kierunku Przełęczy Żebrak, a w kierunku na Jasło. Co za wpadka. Biec dalej? Jak daleko? Nie mam mapy - nie wiem jak daleko odbiegłem od Cisnej. Biegłem 1h45min. Może dalej pobiec szlakiem? Ale ile? Zbiegam kilkaset metrów - szlak czerwony odchodzi od granicy w "polską stronę". Ale ciągle mam problem z przestawieniem kierunków. Że wschód to tam gdzie wcześniej był zachód. Rezygnuję z dalszego biegu. Wracam do Cisnej. Tym razem biegnie mi się lżej. Choć wcale nie dużo szybciej. Na długim zbiegu zaczynają mnie boleć paluchy. (Pojawiły się potem niewielkie odciski - trzeba będzie pamiętać o plastrach!!).

Zbiegam do Cisnej. 3h15 minut. Planowałem powrót z Żebraka w jakieś 4h.30min. Jestem godzinę do przodu. Pobiec w kierunku Żebraka? Już mi się nie chce. Wsiadam do samochodu, przyglądam się mapie i wyruszam do Polańczyka. Tu jestem ok 12.30. A umawiałem się na 15.00. Rozmawiam z Mamą - jest spakowana, ale chciała by zjeść obiad, który wkrótce podadzą. Umawiamy się, że mam chwile czasu dla siebie. W sanatoryjnym pokoju zostawiam dokumenty, pieniądze i klucze od samochodu. Wychodzę i szybkim krokiem idę ok. 1,5 km do kąpieliska nad Zalewem Solińskim. Nie mam stroju kąpielowego, ale przecież w spodenkach biegowych też można pływać. Spoglądam na tablicę informacyjną: "Jakość wody - DOBRA". "Oj zepsuję wam zaraz jakość wody". W spodenkach w których przebiegłem ponad 20km po górach wchodzę do wody. Już wiem dlaczego na naszym basenie jest zakaz wchodzenia w takich spodniach do wody ("Tylko krótkie kąpielówki"). Pływam łagodnie ok 1/2 h. Wracam marszem do sanatorium. Po drodze wypad w krzaki w celu przebrania ociekających wodą spodenek na inne. Na szczęście spodziewając się przepocenia zabrałem koplet zapasowych ciuchów. Gdy wracam do sanatorium jest już po obiedzie. Pakujemy się do samochodu i wracamy do domu. Znowu kilka godzin za kółkiem. Muszę sie pilnować. Ziewam. Po chwili jednak dochodzę do siebie. Ok 17 dojeżdżam do domu. Zjadam obiad i jeszcze idę "odebrać rodzinę z festynu". Razem z dziećmi głaskamy konika i wracamy do domu.

Na dzisiaj dość.

 

  • PANDZIZAURA

    PANDZIZAURA

    14 sierpnia 2011, 22:48

    Dużo tego, Gratuluje wytrwałości.