W rodzinnej wiosce wydarzyło się coś niecodziennego. Na drzewie ktoś
wywiesił kartkę: "ZAWODY BIEGOWE - ZAVODY W BEHU" i drobniejszymi
literami "Prosimy nie zrywać czerwonych taśm" oraz "Dolnośląski Festiwal
Biegów Górskich". Nie słyszałem wcześniej o tym festiwalu. Sprawdziłem w
internecie. Kilka tras, wśród nich Bieg 7 Szczytów - 240 km wokół Ziemi
Kłodzkiej. Lądek Zdrój - Kudowa Zdrój - Lądek. Sprawdzam dalej. W
Wilkanowie (gdzie mieszkają moi Rodzice) będzie mniej więcej
sześćdziesiąty kilometr biegu. Uczestnicy, w zależności od tempa, będą
biec i maszerować pomiędzy północą a godziną siódmą rano.
Tu ważna dygresja: Zawsze uważałem, że najpiękniejsze góry to moje
rodzinne Sudety. Dlatego gdy tylko mam okazję jadę do moich rodziców i
do gór wśród których dorastałem. Śnieżnik, Góra Igliczna z sanktuarium
Matki Boskiej Śnieżnej, Góry Bystrzyckie z długim grzbietem Jagodnej.
Nieco dalej są Góry Orlickie z setkami czechosłowackich schronów z lat
1936-1938. Piękne uzdrowiska Ziemi Kłodzkiej, wśród nich Lądek Zdrój,
Długopole (od domu moich rodziców to tylko kilka kilometrów przez pola) i
Kudowa. Kilka kilometrów od Kudowy znajdują się fantastycznie
ukształtowane Góry Stołowe z labiryntami Strzelińca Wielkiego i Błędnych
Skał (to tam kręcono niektóre sceny z Opowieści z Narnii).
Sprawdzam trasę podaną na stronie Dolnośląskiego Festiwalu Biegów
Górskich. Znam te góry. Nie wszystkie – gdy mieszkałem w Wilkanowie
byłem ograniczony odległością marszu, dojazdem rowerem i komunikacją
publiczna. Ale odcinek od Śnieżnika do granicy z Czechami w Mostowicach
to „moje góry”. Znam tam szlaki turystyczne, drogi, dróżki, ścieżki i
skróty. Dla mnie to dziesiątki wycieczek górskich, wyjazdów
indywidualnych i rodzinnych, wypraw rowerowych i treningów biegowych,
dwukrotny start w Mistrzostwach Polski w Biegu Górskim. Na Jagodną
wybrałem się kiedyś piechotą na jagody (3h marszu tam, 2,5h z powrotem z
wiadrem jagód). W Mostowicach, na wakacjach, swego czasu przez 2
tygodnie pasłem krowy (90 sztuk) . Pilnowałem aby krowy nie wchodziły do
lasu i nie przeszły na czeską stronę rzeki. A trasa biegu wiedzie
dokładnie pomiędzy dawnymi pastwiskami, prosto do granicy…
A to tylko kawałek trasy Biegu 7 Szczytów. Ale dla mnie najważniejszy. Najbliższy.
Postanawiam kibicować tym, którzy podjęli się tego niezwykłego wyzwania.
Wiem co to znaczy przebiec maraton. Wiem jak piękne są te góry. Ale
SZEŚĆ maratonów po tych górach to jest dla mnie coś trudnego do
wyobrażenia.
Najszybszych biegaczy pomijam – poradzą sobie bez mojego dopingu. Budzę
się o 3.00, ubieram biegowe buty, lampkę czołówkę i wychodzę przed dom.
Ciemna noc, samochód terenowy i kamery. Akurat pod domem rodziców
organizatorzy postanowili filmować uczestników. Od organizatorów
dowiaduję się, że wystartowało 150 osób, ale Wilkanów minęło na razie
kilku. Po chwili pojawiają się pierwsi biegacze. Fotografuję, pozdrawiam
ich, idę lub biegnę z nimi po kilkaset metrów w kierunku Długopola.
Potem życzę im powodzenia i wracam. Po kilku minutach pojawiają się
następni i znowu przemieszczam się z nimi. Znowu robię zdjęcia i znowu
„Powodzenia na trasie”. Powtarzam ten cykl wielokrotnie. Jeden z
biegaczy zadaje mi pytanie: „Dlaczego wstałem o 3 rano?”. I sam
odpowiada „Przyznaj się, chciałeś zobaczyć jak wyglądają ci, którzy
startują na 240 km”.
Przyznaję się tutaj: „TAK, Chciałem zobaczyć jak wyglądają Ci, co biegają 240 km”
W końcu z jedną z grup docieram do drogi Bystrzyca-Boboszów. Ciągle jest
ciemno. I ciągle pojawiają się nowe osoby. Pytają się mnie „Jak daleko
do przepaku”. I tutaj wprowadzam ich w błąd. Odpowiadam, że blisko,
jakieś dwa i pół kilometra. Tylko, że jest to odległość do stacji w
Długopolu i to na dodatek „skrótami”, które dla mnie są oczywiste.
Rzeczywista trasa ma około 4 km, co kilka godzin później będzie mi
wypomniane. Serdecznie chciałbym tu wszystkich oszukanych przeze mnie
przeprosić.
Z każdym kolejnym biegaczem lub grupą robi się coraz jaśniej. Kilka
minut przed piątą rano na skrzyżowaniu pojawia się znajoma osoba. To
Radek Ertel, którego miesiąc temu nie poznałem kibicując na Biegu
Rzeźnika. Tym razem rozpoznaję go bez problemu. Razem z nim i jego
kolegą biegnę i maszeruję przez kilkadziesiąt minut w kierunku
Długopola. Orientuję się przy tym, że te 2,5 km to zaniżona wartość.
Robię im kilkanaście zdjęć i doprowadzam ich do stacji kolejowej w
Długopolu. Tam zawracam w kierunku Wilkanowa i fotografuję kolejnych
biegaczy. A słońce w tym czasie podniosło się znad gór i świeci mi w
oczy. Tym razem podaje już rzeczywisty czas jaki zajął mi marsz od
stacji. A z przeciwka wciąż pojawiają się nowi zawodnicy. Kilkanaście
minut przed siódmą mijam ostatnią grupkę. Był to dla mnie fantastyczny
czas, gdy z każdym kolejnym, pojawiającym się biegaczem czerń nocy
przechodziła stopniowo w oślepiające słońce poranka.
Wracam do domu. Z pokoju przychodzi mój synek i mówi z wyrzutem: „Tata,
ja chciałem kibicować, dlaczego mnie nie obudziłeś?”- „Dalej chcesz
kibicować?” - „Tak” – „Ubieraj się szybko, a ja przygotuję bułki na
drogę i pojedziemy dopingować”.
Po chwili mały jest ubrany, bułki i woda w plecaku, a my w drodze do
Schroniska Jagodna, gdzie mieścił się kolejny przepak (80km). Jesteśmy
tam kilka minut po 8 rano. Tutaj przepraszam tych, którym podałem błędną
informację kilka godzin wcześniej. Z synem wychodzimy na szlak. A od
strony masywu Jagodnej nadchodzą i nadbiegają ci, których mijałem między
Wilkanowem a Długopolem. Razem z synem robimy kolejne zdjęcia. Wracamy
do schroniska i jedziemy na kilka minut na graniczny most w Mostowicach.
Po raz kolejny wspominam w myślach jak pasałem tam krowy. Robimy
kolejne zdjęcia i wracamy. Zatrzymuję się jeszcze kilka razy w lesie aby
fotografować biegaczy, którzy na tym odcinku idą wzdłuż drogi
asfaltowej. Pozdrawiam ich po raz kolejny i ponownie życzę im
powodzenia.
Z synem wracam do domu, biorę kąpiel i kładę się spać na jakieś
półtorej godziny. Mam w końcu zarwaną noc i ok 20 km marszobiegu w
nogach. Budzę się około 14. Jest ogromy upał. Razem z całą rodziną
wybieramy się na basen do Międzylesia. Chłodna woda w basenie niesie
ukojenie i chroni przed prażącym słońcem.
Tylko w mojej głowie cały czas coś krzyczało, że ja wstałem o 3 w nocy, a
Oni wystartowali dzień wcześniej o 18 i biegli/maszerowali przez całą
noc. Gdy ja położyłem się około południa – Oni ciągle byli na trasie.
Gdy ja wstałem i pojechałem na basen – Oni ciągle poruszają się w tym
upale. I jeszcze ta świadomość, że gdy ja się położę spać, to Oni
ciągle będą maszerować. Przed Nimi jeszcze kolejna noc i kolejny
poranek…
A tutaj w nagrodę za dotarcie, do końca mojej relacji galeria zdjęć z drogi Wilkanów-Długopole, z Jagodnej i Mostowic
kasperito
22 lipca 2014, 17:30świetny opis kibica:) z przyjemnością przeczytałam:) także i poprzedni wpis:) macham łapką z pozdrowieniami:)